Na sam koniec 1. kolejki Premier League na King Power Stadium do wracającego po roku przerwy do elity Leicester przyjechał Tottenham, od którego w drugim sezonie pracy Ange’a Postecoglou trzeba już wymagać awansu do Ligi Mistrzów.
Gospodarze pokazali inną twarz niż w poprzednim sezonie Championship
Powód jest prosty. W przerwie pomiędzy rozgrywkami trenera Lisów, Enzo Marescę wyjęła Chelsea, więc właściciele Leicester musieli znaleźć następcę. Postawili na przeciwieństwo poprzednika, ponieważ szkoleniowca pragmatycznego i skupiającego się przede wszystkim na defensywie, czyli Steve’a Coopera. Takie również było dzisiejsze Leicester. Ustawione w systemie 4-4-2, broniące na własnej połowie, skupiające się na zamknięciu środka, ale zostawiające zbyt dużo miejsca na skrzydłach.
A Tottenham potrafił to wykorzystać. Koguty bez najmniejszego problemu od pierwszego gwizdka sędziego zdominowali rywali i zamknęli ich nie tyle w obrębie własnej połowy, ale tercji obronnej. Goście stwarzali sporo sytuacji ze stałych fragmentów gry, których mieli mnóstwo. Było także wiele sytuacji, w których brakowało dołożenia nogi lub głowy do piłki przemierzającej wszerz pole karne. Gol wisiał w powietrzu i w 29. minucie po dośrodkowaniu Maddisona do siatki trafił Pedro Porro. Leicester do przerwy nie stwarzało żadnego zagrożenia. Oddali jeden strzał z okolic koła środkowego i zanotowali 1 kontakt z piłką w polu karnym rywala przy 22 takich dotknięciach Tottenhamu. Steve Cooper musiał coś zmienić, bo przebieg gry zwiastował kolejne gole dla gości.
Druga połowa była już bardziej wyrównana
Leicester nie zmieniło ani personaliów, ani ustawienia, ale zaczęło grać trochę bardziej odważnie. Choć niewiele na to wskazywało to niecały kwadrans po zmianie stron do wyrównania doprowadził nieśmiertelny Jamie Vardy. 37-latek wcześniej był kontuzjowany, w okresie przygotowawczym nie rozegrał ani minuty, ale w obliczu braku napastnika w zespole (Patson Daka również leczy uraz) wyszedł w podstawowym składzie i zrobił to, co do niego należało.
Tottenham stracił bramkę wbrew przebiegu spotkania i potrzebował czasu, aby się otrząsnąć. Na King Power Stadium futbol po raz kolejny przypomniał jak wiele w tej dyscyplinie zależy od mentalności. Koguty w dalszym ciągu prowadził grę, ale Leicester regularnie odpowiadało kontratakami. Ange Postecoglou próbował ratować wynik zmianami, ale jego zespół stawał się coraz bardziej nerwowy, a wprowadzeni z ławki zawodnicy nie utrzymali wysokiego poziomu, który narzucili gracze podstawowego składu. Tottenham miał dziś już 3 punkty w garści, ale nie zamknął odpowiednio wcześnie meczu, a gdy dostał bramkę to nie potrafił odpowiednio zareagować. Choć Spurs w najlepszej dyspozycji są piekielni silni, to muszą popracować, aby ustabilizować formę i stać się zespołem bardziej odpornym na niepowodzenia.
Leicester 1:1 Tottenham (58′ Vardy – 29′ Pedro Porro)
***
Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej