Kiedy kilka lat temu wchodzili do Premier League, ich styl gry opierał się na bezpośredniej grze i dalekich podaniach. Nie budowali akcji od bramkarza i rzadko stosowali wysoki pressing. Ponadto kreowanie sytuacji często opierali na stałych fragmentach gry, w tym dalekich wrzutach z autu w pole karne. Brentford grało jak typowy zespół walczący o utrzymanie, który nie ma wystarczających umiejętności, aby nawiązać równorzędną walkę z silniejszymi. Chcieli utrzymać się sposobem, co im się udało. Z czasem jednak The Bees pod wodzą Thomasa Franka ewoluowali w zespół grający bardziej ofensywną i atrakcyjną piłkę. I co najważniejsze, nie ucierpiały na tym wyniki.
Brentford stał się solidnym średniakiem
Po 26 kolejkach obecnego sezonu podopieczni Thomasa Franka są na jedenastym miejscu. Zdecydowanie bliżej im do pozycji gwarantujących europejskie puchary niż strefy spadkowej, nad którą mają aż 20 punktów przewagi. Zresztą różnicę pomiędzy Brentford a zespołem walczącym o utrzymanie można było zobaczyć w ostatni piątek, kiedy The Bees mierzyli się z Leicester. Ekipa Franka gładko zwyciężyła 4:0, pierwsze trzy bramki strzelając już w pierwszych 32 minutach. Co prawda, same statystyki sugerują, że mecz nie był aż tak jednostronny, jednak wynika to głównie z tego, że w drugiej połowie Brentford obniżyło tempo i spokojnie kontrolowało mecz, nie dopuszczając rywali do zbyt wielu sytuacji.
To nie było pierwsze spotkanie, w którym The Bees przejechali się po ekipie ze strefy spadkowej. W pierwszym starciu z Lisami pod koniec listopada zwyciężyli 4:1, natomiast na początku stycznia rozbili Southampton aż 5:0. Obecnie Brentford jest kilka półek wyżej niż zespoły zamieszane w walkę o utrzymanie. Drużyna Franka stała się solidnym średniakiem, który nie musi martwić się o pozostanie w lidze. Mimo, że do końca sezonu pozostało jeszcze 12 spotkań, Brentford już dzisiaj ma tylko dwa punkty mniej niż w całym poprzednim. Mimo, że mają niższą średnią punktów na mecz niż dwa sezony temu, kiedy zajęli dziewiąte miejsce, to i tak trudno nie zauważyć postępu, jaki regularnie zalicza Brentford.
Jedna z najlepszych ofensyw
Więcej goli od The Bees w obecnym sezonie zdobyły tylko Liverpool, Tottenham, Manchester City, Arsenal i Chelsea. Pod względem xG (goli oczekiwanych) – wedlug danych z Understat – są na dziewiątym miejscu. Ofensywną twarz zespół Franka pokazuje głównie w meczach domowych. Nikt na własnym stadionie nie strzelił więcej bramek, natomiast tylko sześć ma wyższy wskaźnik xG. Z drugiej strony Brentford straciło piątą największą liczbę goli u siebie i ma szósty najwyższy współczynnik xGC (goli oczekiwanych traconych). Z zespołu grającego pragmatycznie i minimalizującego ryzyko stali się jednym z najbardziej atrakcyjnych do oglądania.
Kibice na Gtech Community Stadium tylko w trającej kampanii mogli oglądać takie widowiska jak: 5:3 z Wolves, 4:3 z Ipswich, 3:2 z Bournemouth, 4:1 z Leicester czy 4:2 z Newcastle. W aż sześciu z 13 meczów na własnym stadionie Brentford strzelało co najmniej trzy gole. Liczby ofensywne podopiecznych Franka mogą imponować tym bardziej że latem odszedł Ivan Toney, najlepszy strzelec w dwóch pierwszych sezonach po awansie do Premier League, a sprowadzony jako jego następca Igor Thiago z powodu kontuzji zagrał tylko w czterech meczach, w tym raz w podstawowym składzie. Mimo tych niesprzyjających okoliczności Bryan Mbeumo i Yoane Wissa mają łącznie na koncie 27 trafień. Brentford ponadto jest jedynym zespołem, w którym dwóch zawodników ma na koncie dwucyfrową liczbę goli.
Więcej ryzyka i krótkich podań
Tak dobra forma duetu ofensywnego Brentford nie może dziwić. Już w poprzednim sezonie, gdy z urazem zmagał się Toney, Mbeumo i Wissa byli w stanie wejść w buty najlepszego snajpera. Duża w tym rola Thomasa Franka, który zmuszony był do zmiany stylu gry. W dwóch pierwszych sezonach ataki Brentford opierały się na dalekich podaniach Davida Rayi na Toneya. Napastnik The Bees w obu tych kampaniach stoczył drugą największa liczbę pojedynków główkowych. Z kolei tylko bramkarze Evertonu w tym czasie częściej zagrywali dalekie podania.
Nie mając jednak z przodu zawodnika dobrze grającego w powietrzu, Thomas Frank zdecydował się zmienić styl gry. Brentford zaczął częściej budować akcje od tyłu, wciągać rywali do pressingu i wykorzystywać przestrzeń za linią obrony. Mając z przodu Mbeumo, Wissę oraz przeważnie Kevina Schade grając w taki sposób Brentford mógł wyeksponować ich atuty. Podopieczni Franka nadal często korzystają z dalekich podań (druga najwyższa liczba w całej lidze w obecnym sezonie), jednak teraz częściej starają się zagrywać na wolną przestrzeń za linię obrony.
Inny sposób gry Brentford najlepiej obrazuje to, jak zmieniło się ich podejście do otwarć gry od bramkarza. W dwóch pierwszych sezonach po awansie ponad 60% takich fragmentów gry rozpoczynali dalekim podaniem. W poprzedniej kampanii odsetek ten spadł nieznacznie do 57,5%. Natomiast w obecnych rozgrywkach wynosi już tylko 43,5%. Oczywiście może to mieć związek z tym, że z każdym kolejnym sezonem coraz więcej zespołów stara się otwierać grę krótko od bramki. Niemniej jednak statystyka ta obrazuje też, w jakim kierunku zmierza Brentford. The Bees coraz częściej wciągają rywala do pressingu i próbują wyjść z własnej połowy krótkimi podaniami. Podopieczni Franka grają tak nie tylko w meczach z zespołami o podobnym potencjale kadrowym, ale również z czołówką.
Mądre zarządzanie w Brentford
Ostatnie sezony pokazują, że beniaminkom coraz trudniej utrzymać się w Premier League. W poprzednim spadły wszystkie trzy zespoły, które rok wcześniej wywalczyły awans. Wszystko wskazuje na to, że w obecnym będzie powtórka. Tak naprawdę od momentu, kiedy Brentford awansowało do najwyższej klasy rozgrywkowej jedynie oni, Bournemouth, Fulham i Nottingham udało się zadomowić w szeregach elity. I o ile prawie wszyscy potrzebowali do tego sporej liczby transferów i wydania mnóstwo pieniędzy, tak Brentford pokazuje, że można to też zrobić poprzez mądre zarządzanie. Przez cztery lata, które spędzili w Premier League, wydali na transfery netto (wydatki – zyski) około 170 milionów euro.
Oczywiście jest to dość duża suma. Mimo to, patrząc na obecną kadrę Brentfordu, ciężko powiedzieć, aby była ona na poziomie średniaka Premier League. Wskazując zespoły z najmniejszym potencjałem – zaraz po beniaminkach – śmiało można postawić właśnie ekipę Thomasa Franka. Z podstawowej jedenastki, która wyszła na ostatni mecz z Leicester aż czterech piłkarzy grało w Brentford jeszcze w Championship. Co więcej, większość zawodników w momencie transferu na Gtech Community Stadium nie ma większego doświadczenia z gry w którejś z pięciu najlepszych lig w Europie. Mimo to Thomas Frank pokazuje, że w takich warunkach można stworzyć jeden z najbardziej atrakcyjnych zespołów w Premier League.