Dzisiejszy mecz Arsenalu z Monaco był ostatnim bardziej z wymagających testów w tej edycji Ligi Mistrzów. Kanonierzy balansują pomiędzy pierwszą ósemką, która automatycznie przechodzi do 1/8 finału oraz pozostałą 16-tkę, która do przejścia do tego etapu będzie potrzebować dodatkowego dwumeczu. Monaco również dobrze radzi sobie w tej edycji Champions League, ponieważ przed meczem miało taki sam dorobek punktowy (10).
Gospodarze przystąpili do tego spotkania ze sporymi ubytkami w linii obrony
Niedostępnych było czterech z pięciu defensorów z największymi szansami na grę w podstawowym składzie – Gabriel Magalhaes, Ben White, Riccardo Calafiori i Jurrien Timber (Holender znalazł się na ławce). Ponadto kontuzjowany jest także Zinchenko i Tomiyasu, więc na lewej obronie szansę otrzymał 18-letni Myles Lewis-Skelly. To on zainicjował jedyną akcję bramkową w pierwszej połowie spotkania zagrywając podanie przeszywające linie pomocy i obrony rywala, które dotarło do Gabriela Jesusa, a ten wyłożył futbolówkę Sace do pustej bramki.
Gdyby Arsenal był dziś skuteczniejszy to do przerwy mógłby już ustawić sobie mecz, a może nawet go zamknąć. W dogodnych okazjach pudłował jednak Gabriel Jesus, Gabriel Martinelli oraz Martin Odegaard. Co ciekawe, gospodarze wcale nie grali imponującego meczu. Tempo budowania ataku było bardzo wolne, ataki pozycyjne rzadko docierały w pole karne, ale zespół Mikela Artety sporo tworzonego zagrożenia pod bramką Radosława Majeckiego zawdzięczał świetnej pracy w wysokim pressingu lub kontrpressingu, zaraz po stracie piłki.
Druga część spotkania wyglądała inaczej
Monaco zdecydowało się bardziej zaryzykować. Atakowało Arsenal wysokim pressingiem i rzuciło więcej sił do ofensywy. Mecz stał się zdecydowanie bardziej otwarty, a goście w końcu zaczęli tworzyć jakiekolwiek okazje. Nie było ich wiele, nie były specjalnie dogodne, ale wreszcie coś zaczęło się dziać w polu karnym strzeżonym przez Davida Rayę. Druga połowa potwierdziła, że Arsenal – mimo wykreowania w pierwszej wielu dogodnych szans – nastawił się na ten mecz pragmatycznie i zachowawczo. Kanonierzy chcieli wygrać ten mecz jak najmniejszym nakładem sił, więc fragmentami oddawali piłkę rywalom.
Mimo lepszej postawy Monaco oglądając mecz odnosiło się wrażenie, że jeśli ktoś strzeli na Emirates następnego gola to będą to gospodarze i tak też się stało. Monaco pogubiło się w rozegraniu od własnej bramki i po odbiorze piłki w polu karnym przez Havertza drugą tego dnia bramkę dołożył Bukayo Saka. W tym momencie Monaco pogodziło się już z porażką i Arsenal dorzucił trzeciego gola, który został zapisany Havertzowi, aczkolwiek wydaje się, że mógł tam być samobój Kehrera.