Dlaczego w Wolverhampton nie powinni bić na alarm?

Po pierwszych ośmiu kolejkach są na ostatnim miejscu w tabeli. Zdobyli tylko jeden punkt i stracili 23 gole, aż pięć więcej niż druga najgorsza pod tym względem drużyna. Co więcej, w poprzednim sezonie zajęli 14. miejsce i przed startem obecnego nie byli raczej typowani do walki o utrzymanie. Mimo to, takiego początku rozgrywek w wykonaniu Wolverhampton można się było spodziewać. Trudny terminarz w połączeniu z utratą kluczowych zawodników w letnim okienku transferowym oraz późnym sprowadzeniem ich następców nie zwiastował niczego dobrego na początkowym etapie sezonu. Choć chyba nawet na Molineux nie zakładali, że pod względem punktowym będzie aż tak źle. Z drugiej strony są jednak przesłanki, aby wierzyć, że wkrótce trend ten się odwróci.

Wymagający terminarz

Pierwszym argumentem, którym usprawiedliwiać może się Gary O’Neil jest wspomniany już wcześniej kalendarz. W pierwszych ośmiu kolejkach nikt nie miał tak wymagających rywali jak Wolves. Z ośmiu drużyn, z którymi się mierzyli aż siedem znajduje się obecnie w górnej połowie tabeli. Z czołowej dziewiątki Wilki nie grały jeszcze jedynie z Tottenhamem i Brighton, z którym zmierzą się już w następnej kolejce. Oczywiście tabela na początku sezonu nie zawsze mówi całą prawdę o sile poszczególnych drużyn. Jednak jeżeli jako punkt odniesienia weźmiemy końcowe zestawienie z poprzedniej kampanii, to wcale nie jest dużo lepiej.

REKLAMA

Z ośmiu ekip, z którymi mecze Wolverhampton ma już za sobą jedynie dwie kończyły miniony sezon w dolnej połowie tabeli. Co więcej, z pozostałych sześciu wszystkie zajęły miejsca w pierwszej siódemce. Jedynym zespołem, który występuje w europejskich pucharach, a ekipa O’Neila jeszcze z nim nie grała jest Tottenham. Wilki mają już za sobą spotkania z wszystkimi czterema drużynami występującymi w Lidze Mistrzów. Tak więc, jakby nie patrzeć ustalający terminarz na ten sezon byli dla nich wyjątkowo surowi, co po części tłumaczy tak słabe wyniki i ostatnie miejsce w tabeli.

Wolverhampton unika kompromitacji

Drugim aspektem, który może na swoje usprawiedliwienie przywołać Gary O’Neil jest sama postawa zespołu w meczach z silniejszymi. Gdyby Wilki co tydzień zbierały solidny oklep od każdego kolejnego rywala można byłoby się zastanawiać czy dalsza praca obecnego trenera ma sens. Tymczasem jest zupełnie inaczej. W większości meczów z czołówką Wilki stawiają trudne warunki i nie wyglądają jak drużyna walcząca o utrzymanie. Przeważnie są to minimalne porażki jedną bramką.

W poprzedniej serii gier Manchester City dopiero w doliczonym czasie gry po golu z rzutu rożnego zapewnił sobie zwycięstwo. Wcześniej Liverpool również długo się męczył i na boisku różnica poziomów nie była tak duża, jak wskazywałaby na to tabela. Podobnie było z Newcastle, kiedy Wolves długo prowadzili, jednak stracili dwie bramki w ostatnim kwadransie po dwóch uderzeniach z dystansu. Przeciwko Aston Villi też wyszli na prowadzenie, wygrywali do przerwy, a trzy bramki stracili dopiero w ostatnich 20 minutach. Gdyby w pierwszej połowie strzelili drugiego gola – a mieli ku temu okazje – The Villans mieliby znacznie trudniej odwrócić losy meczu. Nawet w pierwszej kolejce przeciwko Arsenalowi (0:2) – mimo, że przegrali zasłużenie – ich gra wyglądała całkiem nieźle.

Najwyższą porażkę jak dotąd Wilki poniosły przeciwko Chelsea (2:6), jednak i tego meczu nie można oceniać jednoznacznie negatywnie. Wolverhampton – według danych z Understat – miało nawet wyższy wskaźnik xG (goli oczekiwanych; 2,42 – 2,06) i do przerwy remisowało 2:2. Dopiero w drugiej części gry, gdy bardziej się otworzyli stracili cztery bramki. Wynik może wskazywać na pogrom, jednak bardziej jest to konsekwencją ponadprzeciętnej skuteczności The Blues niż słabej postawy zespołu O’Neila. Jedynym meczem, za który można ganić Wolves jest ten przeciwko Brentford (3:5). Mimo, że Wilki mierzyły się z rywalem będącym na tej samej półce, o podobnym potencjale kadrowym, to zostały zmiażdżone. Według modelu xG zwycięstwo The Bees powinno być nawet znacznie wyższe (4,14 – 0,7 xG).

Zmiana ustawienia Wolverhampton

Odczucia co do samej gry Wolverhampton w meczach z czołówką potwierdzają statystyki. Według wspomnianego wcześniej modelu Wolves „zasłużyli” na około pięć punktów więcej niż zdobyli w rzeczywistości. W całej lidze jedynie Southampton pod tym względem ma mniej szczęścia. Oczywiście sześć punktów po ośmiu kolejkach to niezbyt okazały dorobek, dalej plasowałoby to ich w strefie spadkowej. Jednak w zestawieniu z kalendarzem, jaki miały Wilki nie wyglądałoby to już tak źle. Największym problemem Wolves w trwającej kampanii jest organizacja w defensywie. Wilki straciły zdecydowanie najwięcej goli w całej lidze. I choć według modelu xG „powinni” mieć ich 6-7 mniej, to i tak jest to czwarty najgorszy wynik.

Przed sezonem Gary O’Neil – całkiem możliwe, że ze względu na brak wystarczającej liczby środkowych obrońców w kadrze – zmienił ustawienie z trójki stoperów i dwóch wahadłowych na klasyczną czwórkę. Wilki miały grać bardziej ofensywnie i podejmować więcej ryzyka, jednak w efekcie cierpiała na tym organizacja gry w obronie. W poprzedniej kolejce przeciwko Manchesterowi City O’Neil wrócił jednak do ustawienia z poprzedniego sezonu i wyglądało to o wiele lepiej. Wolves nastawili się na niski pressing i obronę własnego pola karnego. Mimo, że City miało ogromną przewagę terytorialną, oddało aż 22 strzały i zanotowało 85 kontaktów z piłką w polu karnym, to nie wykreowało sobie żadnej „wielkiej szansy”, a ich wskaźnik xG wyniósł 1,37.

Poważne osłabienia latem

Kolejnym argumentem działającym na korzyść Gary’ego O’Neila jest to, że nie dostał on wystarczającego wsparcia w minionym oknie transferowym. Latem Wolves sprzedało dwóch kluczowych piłkarzy – Pedro Neto i Maximiliana Kilmana. Pomimo otrzymania za tych dwóch zawodników ponad 100 milionów euro, klub nie zainwestował tych pieniędzy we wzmocnienia. W letnim okienku Wolverhampton wydało ponad 50 milionów euro mniej niż zarobiło. Co prawda, do klubu przyszło siedmiu nowych zawodników, a dodatkowo na stałe wykupiony został Tommy Doyle, to jednak nie są to zawodnicy, którzy z miejsca wejdą w buty Neto lub Kilmana.

Większość z nich to piłkarze młodzi, bez doświadczenia w Premier League, którzy będą potrzebowali czasu, aby zaadaptować się w nowym kraju. Ponadto z siedmiu nowych transferów, aż cztery przeprowadzane były pod koniec okienka transferowego. Gary O’Neil nie miał możliwości przepracowania z nimi okresu przygotowawczego i wkomponowania ich do drużyny. Musiał to robić już w trakcie trwania sezonu. Wszystko to pokazuje, że 41-latek na początku trwającej kampanii naprawdę nie ma łatwego zadania. Tak trudnego startu sezonu w klubie można się było spodziewać. Dlatego też nie ma co bić na alarm i zastanawiać się nad zmianą trenera. Po prostu trzeba było się na to przygotować z wyprzedzeniem.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,731FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ