Manchester United rozgrywa jeden z najgorszych sezonów w historii klubu. Zespołowi Czerwonych Diabłów nie przeszkadza to jednak, aby w negatywny sposób wciąż zadziwiać swoich licznych fanów. Tym razem okazją do tego typu brzydkiego psikusa był półfinał Pucharu Anglii, gdzie ekipa Erika ten Haga mierzyła się z Coventry City, występującym na co dzień w Championship.
Wszystko szło gładko i przyjemnie
Przez pierwszą godzinę gry, widzowie tego spotkania oglądali w akcji w zasadzie jedną drużynę. Manchester United wizytujący Wembley, gdzie eliminowali na tym samym etapie rozgrywek w zeszłym roku Brighton, grał swój mecz. W 23. minucie wynik otworzył Scott McTominay, a przed przerwą na 2:0 trafił Harry Maguire.
To już było pewne prowadzenie ekipy z Old Trafford, przy dużym procencie posiadania piłki i wysokiej liczbie oddanych strzałów. A w 58. minucie gola na 3:0 dołożył Bruno Fernandes. United potrafił odwalać wiele numerów na przestrzeni kampanii 23/24, ale roztrwonić trzybramkową przewagę, z takim rywalem, na takim etapie meczu? To się nie mogło wydarzyć, prawda? PRAWDA?
0:3 to jednak niebezpieczny wynik…
Oczywiście, że to się wydarzyło. Najpierw w 71. minucie gola na 1:3 strzelił Ellis Simms. Potem, po przedziwnym rykoszecie uderzenia Calluma O’Hare, piłka trafiła do siatki i zrobiło się nerwowe 2:3. Perfekcyjną dramaturgię rywalizacji dopełniło zagranie ręką Aarona Wan-Bissaki w doliczonym czasie drugiej połowy i gol Hajiego Wrighta w 90+5. minucie. Manchester United z kolejnym wielki flopem, Coventry żyjące chwilą. Obrazki, które trzeba zobaczyć.
Manchester uratował się przed utonięciem
Co gorsza dla fanów Czerwonych Diabłów, w dogrywce to 8. drużyna Championship wyglądała lepiej. Coventry najwyraźniej zrozumiało, że trzeba wziąć przykład z drużyn Premier League i postawić w ofensywie na oddawanie jak największej liczby strzałów. To przyniosło m.in. strzał w poprzeczkę i gola Wrighta w 120. minucie, który ostatecznie został anulowany z powodu spalonego. Manchester United mógł cieszyć się, że dotrwał do serii rzutów karnych.
Tam doświadczenie indywidualne zawodników stanęło po stronie podopiecznych ten Haga, którzy wygrali 4:2. Choć i tak nieudaną jedenastką zaskoczył na starcie serii Casemiro. Można by powiedzieć, że to ogromny kamień z serca dla fanów Manchesteru. Ale czy faktycznie należy się cieszyć ze spotkania, które powinno zostać wygrane na przestrzeni 90 minut, a rozstrzygnęło się dopiero w rzutach karnych?