Sporting Lizbona był jedną z sześciu niepokonanych w tej edycji Ligi Mistrzów drużyn, aż do momentu, gdy na ich drodze stanął Arsenal. Ich ścieżka nie należała do najcięższych, lecz pokonanie w ostatniej kolejce Manchesteru City trzeba uznać za wyczyn (choć ostatnio Obywatele w najwyższej formie nie są). Teraz po odejściu trenera Rúbena Amorima okazało się, że seria dobiegła końca. Londyńczycy byli po prostu mocniejsi. I to sporo.
Arsenal nie pozostawił wątpliwości
Trzeba przyznać, że Arsenal przynajmniej w jednej kwestii poszedł w ślady swoich kolegów z ligi. Phil Foden strzelił Sportingowi w 4. minucie, zaś Gabriel Martinelli uczynił to w 7. Brazylijczyk wykorzystał doskonałe dogranie między bramkarza a obrońców od Jurriëna Timbera. Co prawda więcej mogli zrobić zawodnicy ze stolicy Portugalii, aby uchronić się przed utratą bramki, ale nie ma co też umniejszać podaniu Holendra.
Różnica między piłkarzami Kanonierów a Obywatelami była taka, że ci pierwsi nie dali doprowadzić rywalom do remisu. Strzał Thomasa Parteya z dystansu jeszcze zdołał złapać Franco Israel, lecz przy akcji Bukayo Saki nie zdołał skutecznie interweniować. Anglik założył golkiperowi „siatkę”, a z najbliższej odległości gola strzelił Kai Havertz. Zapowiadało się na pierwszą porażkę gospodarzy w tych rozgrywkach, gdyż w ich poczynaniach brak było argumentów przemawiających za ich przewagą.
Od tamtej pory Arsenal starał się kontrolować to, co Sporting robi na boisku. Stoperzy wyłączyli z gry Viktora Gyökeresa, a reszta zespołu nie za bardzo paliła się do pomocy Szwedowi. Jedynym ofensywnym wypadem była akcja Geovany’ego Quendy zakończona strzałem obronionym przez Davida Rayę. Tuż przed przerwą trzecią bramkę zdobyli jeszcze Kanonierzy – Gabriel Magalhães skutecznie wykończył dośrodkowanie z rzutu rożnego – i piłkarze mogli się udać na kwadrans odpoczynku.
Ależ wpadł w pole karne! Gabriel strzela, Arsenal prowadzi 3:0 ze Sportingiem 🔥
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) November 26, 2024
📺 Mecz trwa w CANAL+ EXTRA2 i CANAL+ online: https://t.co/CSTjelglZW pic.twitter.com/wAVar5Ps4A
Otwarta gra, lecz połowa bez niespodzianki
Okazało się, że Leões broni nie złożyli. Niedługo po przerwie, bo w 47. minucie strzałem po krótkim rogu Rayę zaskoczył Gonçalo Inácio i wlał nadzieję w serca kibiców swojej drużyny. Tym bardziej że ze względu na wynik musieli oni wyjść trochę ofensywniej, więc zapowiadało nam to otwarte spotkanie.
Niestety dla gospodarzy, świetnie w ich pole karne wszedł w 64′ minucie Martin Ødeegard i został w nim sfaulowany przez iworyjskiego defensora – Ousmane’a Diomande. Egzekwowania jedenastki podjął się Saka i nie spudłował. Londyńczycy szybko ukrócili zapędy lizbończyków. Ale ci broni nie składali i szukali kolejnej bramki. Nagroźniej pod bramką Arsenalu zrobiło się po uderzeniu z dystansu Mortena Hjulmanda, do którego obrony Raya musiał wyciągnąć się jak struna. Interwencja była skuteczna, a jego koledzy odpowiedzieli w najlepszy możliwy sposób. Obroniony przez Israela strzał Mikela Merino bez problemów dobił Leonardo Trossard i mieliśmy 1:5.
Arsenal przyleciał do Lizbony z założeniem wywiezienia trzech punktów i od początku do końca realizował postawiony sobie cel. Podopieczni Artety pokazali wyższość nad portugalskim zespołem, bezlitośnie pakując mu pięć bramek.