Dokładnie 2388 dni – tyle kazał czekać na siebie Arsenal w rozgrywkach Champions League. Ich dzisiejszy pojedynek z PSV Eindhoven pokazał, że zdecydowanie było warto. Takich „Kanonierów” po prostu dobrze się ogląda.
Drugi występ z rzędu w bramce „The Gunners” znalazł się David Raya
Mikel Arteta postawił zresztą sprawę jasno – między słupkami będzie rotacja, i to… nawet w trakcie spotkań! Raya zebrał niezłe noty po ligowym starciu z Evertonem i dzisiaj także bardzo dobrze wszedł w mecz. Już w 1. minucie przetestował go Noa Lang, ale strzał Holendra padł łupem hiszpańskiego golkipera. Były to jednak tylko miłe złego początki dla PSV Eindhoven.
Potem bowiem do głosu doszli gospodarze i nie zamierzali oddawać inicjatywy. Już w 8. minucie, po strzale Martina Odegaarda zza pola karnego i dobitce Bukayo Saki, Arsenal wyszedł na prowadzenie. Uderzenie Norwega sprawiło niemałe problemy Walterowi Benitezowi, a Saka – jak to Saka – znalazł się we właściwym miejsce i we właściwym czasie.
To nie był koniec dzisiejszych popisów Anglika
W 20. minucie 22-latek znakomicie obsłużył Leandro Trossarda, który pewnym uderzeniem z pierwszej piłki podwyższył prowadzenie „Kanonierów”. Gra londyńczyków mogła się podobać. Wymieniali liczne podania i z łatwością dochodzili pod pole karne PSV. Holendrzy zaś mieli wyraźne problemy z doskokiem, najczęściej byli o krok spóźnieni w swoich defensywnych poczynaniach. Widać było, że Arsenal jest dla nich zwyczajnie za szybki, że na dwóch golach się nie skończy. I faktycznie tak było – pod koniec pierwszej połowy na 3:0 trafił jeszcze Gabriel Jesus, wykorzystując dogranie Trossarda.
Z racji korzystnego wyniku Mikel Arteta dokonał pierwszych zmian już w 58. minucie
Hiszpan, w miejsce Trossarda i Oleksandra Zinchenki, posłał do boju Reissa Nelsona oraz Takehiro Tomiyasu. Arsenal dalej wyraźnie przeważał i prowadził grę. Przyjezdni z Holandii jeszcze rzadziej byli w posiadaniu piłki, wyglądali na mocno zniechęconych i apatycznych. Tak jakby w przerwie pogodzili się już z porażką i zerowym dorobkiem zarówno punktowym, jak i bramkowym. Wyrazem tego był kolejny stracony gol – i to jaki! Misję dobijania podopiecznych Petera Bosza kontynuował tym razem sam kapitan Odegaard, który przyjąwszy podanie od Nelsona, bez zastanowienia huknął w stronę bramki Beniteza.
Niemal cały Arsenal pokazał się dzisiejszego wieczoru ze swojej najlepszej strony. Radosna, ofensywna piłka, zawodnicy cieszący się grą. Tacy „Kanonierzy” zawsze byli ozdobą Ligi Mistrzów. Polscy kibice mogą tylko żałować, że w miejsce Zinchenki nie pojawił się Jakub Kiwior, a Tomiyasu.