Opinie większości kibiców i ekspertów po wczorajszym zwycięstwie Rakowa Częstochowa nad Florą Tallinn nie przesiąkały optymizmem. Oczywiście, zespół Dawida Szwargi był lepszy, wygrał zasłużenie, ale biorąc pod uwagę klasę rywala stać ich na więcej – można było przeczytać. Większość uważa, że Raków zagrał poniżej swojego poziomu. Moim zdaniem był to jednak mecz przyzwoity, na 6-tkę w 10-stopniowej skali. Nie wszystko było dobre, ale częstochowianie pokazali elementy gry, na których śmiało można budować optymizm.
Raków skazany na atak pozycyjny
Raków, tak jak można było zakładać przed pierwszym gwizdkiem, był w meczu z Florą zmuszony do konstruowania akcji w ataku pozycyjnym. Rywal ustawił się w systemie 4-4-2 tworząc barykadę na własnej połowie. Piłkarze Dawida Szwargi, aby przedostać się pod bramkę Flory Tallinn musieli się przez nią przebić. Progressujący z sezonu na sezon zespół pod wodzą Marka Papszuna w tej fazie gry miał akurat największe problemy. Nie ma się czemu dziwić, ponieważ dla wielu zespołów atak pozycyjny jest najtrudniejszy do wyćwiczenia. Wymaga nie tylko posiadania lepszych piłkarsko zawodników, którzy są w stanie stworzyć przewagę indywidualną, ale także wypracowanych schematów i zachowań.
Nie trzeba cofać się daleko w czasie, aby przypomnieć sobie jak bezpomysłowy Raków potrafił być, kiedy rywal ustawił zasieki blisko własnego pola karnego. 2 maja, Stadion PGE Narodowy, finał Pucharu Polski. Grajaca w dziesiątkę Legia przez niemalże pełne 120 minut zamknięta we własnej tercji obronnej i bijący głową w mur zespół z Częstochowy. Tuż po zdobyciu tytułu przez Raków napisaliśmy tekst, w którym zwracaliśmy uwagę na elementy, które w grze mistrza Polski. Pozwólcie, że zacytujemy fragment odnoszący się do meczu z Legią:
„Niewykluczone, że w europejskich pucharach częstochowianie napotkają na swojej drodze podobnie grający zespół, który swojej szansy będzie upatrywał w niskiej defensywie. Raków musi być na to przygotowany”.
No i napotkali – Florę Tallinn. Choć mistrz Estonii nie bronił się aż tak głęboko jak Legia grająca w niedowadze jednego zawodnika to Raków stanął przed tym samym zadaniem.
Przygotowani czy nieprzygotowani?
Pierwsza połowa kazała sądzić, że Raków nie był odpowiednio przygotowany do prowadzenia gry w tym meczu. Choć podopieczni Dawida Szwargi bez kłopotu utrzymywali się przy piłce i zbliżali się do pola karnego Flory, tak współczynnik goli oczekiwanych (xG) po 45 minutach pokazywał ledwie 0,48. Co gorsza, goście stworzyli sobie dwie dogodne okazje, w których skórę Rakowowi uratował Vladan Kovacevic. Ponownie wrócimy do słów napisanych przed kilkoma tygodniami w wyżej wspomnianym tekście:
Problemem nowego mistrza Polski w takich sytuacjach może być… model gry. W ich systemie rolę najszerzej ustawionych zawodników pełnią wahadłowi. Kiedy rywal jest głęboko cofnięty to na skrzydłach często szuka się stworzenia indywidualnej przewagi, a w teorii wahadłowi nie są tak dobrzy w grze 1 na 1, jak skrzydłowi.
W pierwszej połowie Raków „na upartego” ciągle próbował tworzyć akcje lewą stroną przez Jeana Carlosa (może i słusznie, bo lepiej drybluje od Tudora), który często był podwajany. Działania 27-latka nie przynosiły efektów drużynie i w efekcie po 45 minutach zjechał do bazy. Już w pierwszej połowie można było jednak zauważyć fragmenty meczu, w których wahadłowi schodzili do środka, a pozostawioną przez nich strefę uzupełniali „pół-skrzydłowi”/”10-tki”, którzy teoretycznie lepiej radzą sobie w indywidualnych pojedynkach z obrońcami. Inną metodą było włączanie się do akcji skrajnego środkowego obrońcy (Rundicia po lewej stronie i Svarnasa po prawej), którzy stwarzali przewagę liczebną na skrzydle.
Odmienieni po przerwie
Po przerwie zobaczyliśmy jednak odmieniony zespół. Dawid Szwarga dokonał dwóch zmian personalnych. Jeana Carlosa Silvę zastąpił Deian Sorescu, a Bartosza Nowaka – John Yeboah. To Ghańczyk był zawodnikiem, który najbardziej ożywił grę Rakowa. Potrafił znaleźć się między liniami, obrócić się z piłką i napędzić akcje. Po jego wejściu odżyła też prawa strona. Zespół znacznie częściej odnajdywał szeroko ustawionego Frana Tudora, który kilkukrotnie groźnie dogrywał w pole karne i niewiele zabrakło, aby zespół Dawida Szwargi podwyższył prowadzenie. Częstochowianie skutecznie wykorzystywali przewagę liczebną w linii ataku. Estończycy bronili czwórką obrońców natomiast Raków, dzięki wysokiemu ustawieniu wahadłowych, miał pięciu graczy atakujących. Przy płynnej zmianie ciężaru gry byli w stanie to wykorzystać. Na plus w drugiej połowie trzeba zapisać mistrzowi Polski także kontrolę meczu. Po zmianie stron Flora nie oddała ani jednego strzału.
Mimo wszystko Raków nie wypracował sobie wielu klarownych okazji do strzelenia bramki z ataku pozycyjnego. Choć wiele założeń w teorii wydawało się dobrych, a progresja futbolówki w tercję ataku nie sprawiała problemów – tutaj musimy wspomnieć o dobrym wyprowadzaniu piłki przez środkowych obrońców, zdobywających teren podaniach Ledermana i umiejętności znalezienia sobie przestrzeni między liniami ofensywnych piłkarzy – tak w decydujących fazach akcji brakowało detali, które decydują o powodzeniu całego przedsięwzięcia.
W Ekstraklasie Raków również często był skazany na atak pozycyjny i także zdarzało im się przepychać mecze. Choć pod względem punktowym dawno nie mieliśmy tak dobrego mistrza to częstochowianie przede wszystkim zdobyli je defensywą i w dużej mierze skutecznością. Na wiosnę potrafili wygrywać spotkania, w których nie oddawali nawet dwucyfrowej liczby strzałów. Pamiętajmy też, że to sam początek długiego sezonu dla Rakowa. Skurcze, które łapały kilku zawodników sugerują, że jeszcze nie złapali świeżości po ciężkim okresie przygotowawczym. To wszystko sprawia, że Dawid Szwarga nie musi zastanawiać się dlaczego było tak źle, a może nadal trzymać się nakreślonego wcześniej planu.