Przez cały rok polscy kibice są podzieleni, jeśli chodzi o sympatie klubowe. Kłótnie między fanami zwaśnionych ze sobą drużyn nie są czymś nadzwyczajnym. Jednak przychodzą takie momenty, w których każdy, niezależnie od preferencji, jednoczy się. Takim momentem był mecz Ligi Konferencji między Lechem Poznań a Fiorentiną. Niestety, to nie wystarczyło — pomimo wsparcia ponad 40000 kibiców na trybunach i setek tysięcy przed telewizorami, Kolejorz musiał uznać wyższość Fiorentiny, która wygrała 4:1.
Lech na straconej pozycji, lecz ze swoimi atutami
Poznaniacy nie byli faworytem tego spotkania — zdecydowanie większe szanse przed meczem dawało się przyjezdnym, którzy w 10 ostatnich meczach wygrali 9 – w ostatnim spotkaniu przed ćwierćfinałem LKE zremisowali 1:1 ze Spezią w Serie A. W marcu Fioletowi zdołali pokonać takie drużyny, jak Milan czy Inter. Lech, pomimo zamieszania związanego z pozytywnym wynikiem testu antydopingowego, a w jego konsekwencji zawieszenia Bartosza Salamona, miał po swojej stronie dwa znaczące argumenty.
Po pierwsze: własna publiczność. Ta zdecydowanie uskrzydla poznaniaków, którzy na własnym terenie w europejskich pucharach nie przegrali jeszcze ani razu, podczas gdy na wyjeździe w eliminacjach do LKE ulegli chociażby Vikingurowi Reykjavik. Po drugie: motywacja. W tym meczu nie grał tylko Lech Poznań. Lech grał tak naprawdę w imieniu całej polskiej Ekstraklasy — po tylu latach kompromitacji polskich klubów nawet na etapie kwalifikacji do europejskich pucharów, wreszcie jest szansa na znaczący sukces polskiej piłki klubowej. Już sam awans do ćwierćfinału można uznać za naprawdę duże osiągnięcie, ale istniała szansa na dokonanie czegoś jeszcze większego.
Mocne otwarcie Fiorentiny, odpowiedz Kolejorza w symbolicznym momencie i dwie pechowe interwencje Bednarka
Nadzieje kibiców Lecha były duże, lecz jak się potem okazało — bardzo ulotne. W 4. minucie groźny strzał oddał Nicolas Gonzalez — Argentyńczyk trafił w słupek. Piłka niefortunnie odbiła się od Filipa Bednarka, wpadła tuż pod nogi Arthura Cabrala i wbił ją do bramki. Sporo winy w tej bramce dla Fiorentiny jest po stronie Bednarka, który przy strzale Cabrala nie wykazał się refleksem i mógł zachować się w lepiej. Ten gol zadziałał na Lecha jak kubeł zimnej wody. W 11. minucie wyprowadził on groźną akcję, jednak Mikael Ishak upadł w polu karnym. Zarówno Szwed, jak i cała ekipa Kolejorza domagała się rzutu karnego po kontakcie Ishaka z obrońcą Fiorentiny, Nikolą Milenkoviciem, lecz bośniacki sędzia Irfan Peljto nie podyktował gospodarzom jedenastki. Ishak próbował wymusić faul na Milenkoviciu, jednakże to się nie udało.
W 20. minucie magia stadionu w Poznaniu zadziała w bardzo ważnym momencie. Chwilę po tym, gdy wszyscy kibice zaczęli „robić Poznań”, Lech wyprowadził kolejny obiecujący atak. Joel Pereira wrzucił piłkę w pole karne, Mikael Ishak podał głową do Kristoffera Velde, a ten silnym strzałem z pierwszej piłki pokonał golkipera przyjezdnych. Gra zaczęła się od początku. Przez dłuższy czas remis się utrzymywał, aż do 41. minuty. Fiorentina miała kłopoty z odpowiednim wrzuceniem piłki w pole karne. Piłkę przyjął jednak Cristiano Biraghi, zagrał do Nico Gonzaleza, a ten wykończył tę akcję głową. Ponownie reakcja bramkarza Kolejorza pozostawiła wiele do życzenia, bowiem ten strzał nie był zbyt mocny i bramkarz byłby w stanie poradzić sobie z takim strzałem. Po 45 minutach piłkarze zeszli do szatni przy rezultacie 2:1 dla drużyny z Toskanii.
Zgaszone nadzieje poznaniaków
Druga połowa zapowiadała się niezwykle ciekawie, choć ostatecznie okazała się być nieco spokojniejsza niż pierwsza część gry. Pierwsze minuty były wyrównane, choć to Fiorentina przeważała. Lech był w stanie zagrozić defensywie rywala, jednak nic z tego nie wyniknęło. W 58. minucie Fiorentina stworzyła sobie dogodną sytuację. Strzał oddał Jonathan Ikone, lecz został on zablokowany przez defensora Lecha. Niestety dla Kolejorza, piłka źle się odbiła od obrońcy, do piłki doszedł Giacomo Bonaventura i pokonał Filipa Bednarka. Na kolejną bramkę Włosi nie musieli długo czekać. Fioletowi szybko poszli za ciosem i zaledwie 5 minut później w polu karnym Lecha znalazł się niepilnowany przez nikogo Ikone i strzałem po ziemi umieścił piłkę w siatce. Spotkanie ponownie się uspokoiło, lecz tym razem już do końca. Fiorentina miała przewagę w każdym aspekcie gry — posiadaniu piłki, oddanych strzałów czy celnych podań.
Mecz ostatecznie zakończył się rezultatem 1:4. Lech miał wolę walki, miał swoich kibiców w bardzo dużej liczbie, lecz to niestety nie wystarczyło na rozpędzoną Fiorentinę. Rewanż odbędzie się 20 kwietnia o godzinie 18.45 na stadionie we Florencji. Piłka nożna widziała wiele cudów, natomiast wszyscy musimy być ze sobą szczerzy — ta porażka prawdopodobnie kończy udział Lecha w Lidze Konferencji.
Lech – Fiorentina 1:4 (Velde 20′ – Cabral 4′, Gonzalez 41′, Bonaventura 58′, Ikone 63′)
Autor: Jan Pietrzak