Lech Poznań był bliski sprawenia niespodzianki w Madrycie. W 11. minucie Luis Palma dał prowadzenie Kolejorzowi, a w 39. minucie Antoni Kozubal podwyższył na 2:0. Taki wynik utrzymywał się do 58. minuty, a ostatecznie mistrzowie Polski w końcówce stracili kolejne dwa gole i wracają do Poznania bez punktów. Można szukać różnych przyczyn porażki, zastanawiać się nad sensem zmian Nielsa Frederiksena, ale być może odpowiedź jest znacznie prostsza. Bowiem im bliżej było końca meczu, tym bardziej było widać różnicę klas. Lech dostał od hiszpańskiego zespołu lekcję intensywności.
Dobry początek
Intensywność w grze bez piłki oraz wysoki pressing wnikły już w tożsamość zespołu Rayo Vallecano. W takim stylu robili w La Liga hałas, gdy ich trenerem był Andoni Iraola, który swoją pracą w Vallecas wypromował się do Premier League, gdzie obecnie z sukcesami prowadzi Bournemouth. Jego następcą został ówczesny asystent Iraoli, który miał pozostać w sztabie Hiszpana, ale nie dostał pozwolenia na pracę w Anglii, więc kilka miesięcy po objęciu przez iraolę Bournemouth, Inigo Perez został pierwszym trenerem Rayo Vallecano. 37-latek kontynuuje filozofię gry opartą na grze bezpośredniej i agresywnym pressingu. W poprzednim sezonie – według strony Understat – tylko Barcelona pozwalała rywalom na mniejszą liczbę podań zanim podjęła próbę odbioru.
Z takim nastawieniem Rayo wyszło także na mecz z Lechem Poznań. Podopieczni Nielsa Frederiksena byli na to przygotowani. Nie chcieli na siłę utrzymywać się przy piłce i zmuszać Rayo do biegania za piłką, a przyjęli strategię gry wertykalnej. Budowali akcje od własnej bramki i starali się szybko przenosić piłkę w stronę pola karnego przeciwników. Ryzykowali grając przez środek, często zawodnicy ustawieni w środku pola nawet nie przyjmowali piłki, a już przed pierwszym kontaktem z piłką mieli pomysł, gdzie ją zagrać. Wiedzieli, że przy wysokim pressingu Rayo pojawiają się przestrzenie, a żeby je wykorzystać muszą grać w bardzo szybkim tempie. Choć Lech w pierwszej połowie – mimo zdobycia dwóch goli – nie wyprowadził wielu ataków to akcje, w których udawało się mistrzom Polski przenieść piłkę w okolice szesnastki przeciwnika nie wyglądały na przypadkowe.
Lech zaczął cierpieć
W drugiej połowie Lech słabł z każdą kolejną minutą. Przed przerwą mogliśmy chwalić zespół Nielsa Frederiksena za organizację w grze bez piłki, skuteczną obronę na własnej połowie oraz ochronę pola karnego. Rayo w pierwszej części spotkania wprawdzie oddało aż 14 strzałów przy 66%-owym posiadaniu piłki, ale ani razu nie zmusili Bartosza Mrozka do interwencji i nie stworzyli żadnej „dużej okazji” (big chance). Niemniej jednak, im bliżej było końca meczu, tym Kolejorz bardziej cierpiał. W pewnym momencie zrobił się to mecz do jednej bramki. Niels Frederiksen próbował reagować. W 82. minucie, jeszcze przy stanie 2:1, przeszedł na piątkę obrońców wprowadzając Roberta Gumnego za Kornela Lismana, który pojawił się na boisku 20 minut wcześniej. – Przeszliśmy na obronę piątką zawodników, by radzić sobie lepiej z dośrodkowaniami z bocznych stref i utrzymać wynik w końcówce – tłumaczył duński trener na konferencji prasowej.
Zmiany Nielsa Frederiksena nie pomogły zespołowi. Kibice i dziennikarze słusznie mają pretensje do zarządzania meczem przez 55-latka. Zmiana ustawienia na piątkę obrońców i zagęszczenie pola karnego miała sens, ale czy wprowadzenie Roberta Gumnego na środek obrony było dobrym pomysłem? Problemy Joela Pereiry w defensywie były widoczne od dłuższego czasu, więc trener mógł dmuchać na zimne i zmienić Portugalczyka. Ponadto wszyscy zawodnicy, którzy weszli z ławki (Agnero, Ismaheel, Gumny, Lisman, Jagiełło) zaprezentowali się co najwyżej bezbarwnie.
Z drugiej strony, trzeba też wziąć pod uwagę kontekst całego meczu
Momentem zwrotnym tego spotkania byla poczwórna zmiana dokonana przez Inigo Pereza w 55. minucie. Na boisko weszli Isi Palazon, Pedro Diaz, Andrei Ratiu oraz Alexandre Zurawski. Na boisku pojawiło się więc trzech piłkarzy podstawowego składu. Ratiu w obecnym sezonie La Liga rozegrał komplet minut, a Palazon i Diaz są w ósemce najczęściej grających zawodników w swojej drużynie. W 80. minucie na murawie pojawił się kolejny piłkarz z podstawowego składu Rayo – Jorge de Frutos. Nie dość, że gospodarze kończyli mecz w bardziej jakościowym zestawieniu niż go rozpoczynali, to na dodatek zawodnicy wprowadzeni z ławki rezerwowych mogli zapewnić zespołowi większą intensywność w pressingu oraz kontrpressingu. Tak też się stało. Lech został zamknięty na własnej połowie i nie potrafił dorównać przeciwnikom pod kątem intensywności. Niels Frederiksen mógł (a nawet powinien) zrobić lepsze zmiany, ale w takich warunkach załatanie wszystkich problemów było niemożliwe.
Lech dostał lekcję intensywności
Niels Frederiksen jest trenerem, który bardzo dużą wagę przykłada do intensywności. W dłuższych wywiadach, gdy ma okazję przedstawić filozofię swojej pracy oraz wizję futbolu Duńczyk podkreśla jak ważna u piłkarzy jest odpowiednia fizyczność oraz motoryka. Dział transferowy Lecha bardzo poważnie podchodzi do prześwietlania zawodników pod tym kątem. Klub tworzy profile motoryczne na poszczególne pozycje. Wyznaczył minimalne granice, które muszą spełniać piłkarze, aby odsiać tych, którzy są za słabi pod tym względem. W procesie treningowym również nastawił się na podwyższenie intensywności. Tak Lech działa już od 2023 roku, gdy po ostatniej przygodzie w europejskich pucharach doszedł do wniosku, że intensywność to główna różnica pomiędzy zespołami z Ekstraklasy, a drużynami regularnie grającymi w europejskich pucharach spoza czołowych lig.
Liczby potwierdzają zmianę podejścia Lecha. W obecnym sezonie piłkarze Kolejorza średnio biegają najwięcej w Ekstraklasie. W minionych rozgrywkach większy dystans przebył tylko Widzew Łódź. a w liczbie sprintów zespół Nielsa Frederiksena był piąty. Spotkanie z Rayo Vallecano, które również bazuje na intensywności pokazało jednak całemu Lechowi Poznań, że dystans dzielący ich od europejskiej czołówki ciągle jest bardzo duży. Hiszpański zespół zabiegał mistrzów Polski, zabrał im tlen, nie pozwolił odpoczywać z piłką przy nodze i zachował więcej sił na końcowe minuty meczu. Wynik nie do końca to sugeruje (bardziej obraz meczu), ale to było bolesne zderzenie Lecha z intensywnością na najwyższym poziomie. Jeśli Kolejorz w następnych latach chce kwalifikować się do bardziej prestiżowych europejskich rozgrywek niż Liga Konferencji to nad podkręceniem aspektów motorycznych i fizycznych ciągle trzeba pracować. Wizyta w Vallecas może w tym tylko pomóc.
