Wbrew stereotypom. Czy Luton nie gra zbyt ofensywnie?

Przed startem sezonu wszyscy spodziewaliśmy się, że mecze Luton nie będą należały do najprzyjemniejszych do oglądania. Zwykle zespół skazywany na pożarcie w pierwszej kolejności skupia się na defensywie i uprzykrzaniu życia rywalom. Próba pójścia na wymianę ciosów z silniejszym rywalem zazwyczaj kończy się niepowiedzeniem. Dlatego też większość zespołów próbuje wygrać sposobem. Początkowo Luton także przyjęło podobną strategię. Jednak od dłuższego już czasu Rob Edwards bardzo mocno zmienił podejście swojego zespołu. The Hatters – niezależnie od tego, kto jest ich rywalem – od początku rzucają się im do gardeł i starają się narzucić własne warunki.

REKLAMA

Styl gry odmienny od czołówki

O ile w przypadku niektórych beniaminków przed startem sezonu można się zastanawiać, czy zmienią swój styl gry po awansie na bardziej pragmatyczny, czy jednak będą dalej chcieli grać tak samo, jak w lidze niżej, tak w kontekście Luton nie było żadnych wątpliwości. The Hatters już w Championship grali zupełnie inaczej niż większość zespołów z czołówki. Nie byli nastawieni na posiadanie piłki i budowanie akcji krótkimi podaniami, a dośrodkowania i długie zagrania. Ekipa Edwardsa miała średnie posiadanie piłki na poziomie 46,2%, co było siódmym najniższym wynikiem w całej lidze. Wymieniali także szóstą najmniejszą liczbę podań. Z kolei pod względem długich zagrań i dośrodkowań byli kolejno na piątym i trzecim miejscu. Teoretycznie nic nie wskazywało więc na to, że Luton po awansie zmieni swój styl gry.

I początkowo rzeczywiście Ekipa Edwardsa stosowała proste środki. Niemniej jednak, wejście do Premier League nie było w ich wykonaniu udane. W pierwszych dwóch spotkaniach rozgrywanych na wyjeździe ponieśli dwie bolesne porażki – najpierw 1:4 z Brighton, a następnie 0:3 z Chelsea. Wówczas wydawało się, że Luton po prostu nie przystaje do najwyższej klasy rozgrywkowej. Że ich przygoda w elicie zakończy się na jednym sezonie. The Hatters jednak powoli zaczęli przystosowywać się do wymagań Premier League. Od wspomnianego meczu z Chelsea nigdy nie przegrali więcej niż dwoma bramkami.

Mecz, który odmienił Luton

Często to właśnie dwa pierwsze mecze Luton wskazuje się jako te najgorsze. Owszem, pod względem wyniku rzeczywiście były to najsłabsze spotkania The Hatters. Niemniej jednak, równie źle podopieczni Edwardsa zaprezentowali się w wyjazdowych starciach z Aston Villą czy Brentfordem (oba przegrane 1:3). W wywiadzie dla The Athletic sam szkoleniowiec Luton powiedział, że bardzo nie podobał mu się tamten występ przeciwko The Bees. Że grali zbyt pasywnie. I to właśnie starcie z Brentfordem okazało się punktem przełomowym w kontekście zmiany stylu gry na bardziej odważny.

Przeciwko Brentford wskaźnik PPDA (passes per defensive action – określa intensywność pressingu; im niższy wynik, tym bardziej agresywny pressing) wyniósł – według danych z Understat – aż 30. Dla porównania najbardziej pasywnym zespołem w lidze jest Nottingham, którego średnie PPDA wynosi 17,75. W kolejnych 10 meczach wskaźnik ten w przypadku Luton wynosi średnio 9,56. W całym sezonie niższym wynikiem może pochwalić się tylko pięć zespołów. A trzeba dodać, że ekipa Edwardsa mierzyła się w tym okresie m.in. z Arsenalem, Manchesterem City, Chelsea, Brighton, Manchesterem United czy dwukrotnie z Newcastle, a więc zespołami mającymi w składzie o wiele więcej jakości.

Wysoki pressing niezależnie od rywala

Pierwszym meczem, w którym Luton zaskoczyło rywali swoim podejściem, było starcie z Arsenalem przegrane 3:4 po golu straconym w ostatniej minucie doliczonego czasu gry. Luton od początku grało wówczas wysokim agresywnym pressingiem i zmusiło Arsenal do gry bardziej bezpośredniej. Podobnie było z Manchesterem City, kiedy to The Hatters również wyszli na prowadzenie, jednak ostatecznie przegrali tylko jedną bramką. Co prawda, w obu tych starciach mieli znacznie niższy wskaźnik xG (0,53-2,59 z Arsenalem i 0,69-2,23 z Man City) jednak pokazali, że grając w taki sposób, nawet najsilniejszym zespołom w tej lidze mogą sprawić mnóstwo problemów. Skoro dwóm najlepiej kontrolującym mecze drużynom potrafili narzucić własne warunki, to z resztą powinno pójść o wiele łatwiej.

I rzeczywiście Luton w kolejnych meczach nie odeszło od ofensywnego nastawienia, a ich cierpliwość została wynagrodzona. Najlepszym tego przykładem było rozbicie 4:0 Brighton, kiedy w trzech pierwszych minutach w wyniku wysokiego pressingu zdobyli dwa gole. W ostatnich ośmiu meczach ekipa z Kenilworth Road zgromadziła 11 punktów i na obecną chwilę ma taki sam dorobek jak będący na ostatniej bezpiecznej pozycji Everton oraz jeden mecz zaległy do rozegrania. Co więcej, Luton przeszło dwie rundy w Pucharze Anglii i awansowało do 1/8 finału. Z ostatnich 11 meczów we wszystkich rozgrywkach przegrali jedynie trzy i jako jedyny beniaminek wciąż są w walce o utrzymanie.

Zbyt odważne Luton?

Mimo wszystko, dwie z tych trzech porażek drużyna Edwardsa poniosła w dwóch ostatnich meczach. Co prawda, zarówno przeciwko Sheffield (1:3), jak i Manchesterowi United (1:2) Luton nie było zespołem gorszym, jednak zapłaciło cenę za indywidualne błędy i naiwność. W obu przypadkach Luton prowadziło grę, częściej było przy piłce i potrafiło przejąć kontrolę nad meczem. Jednak nie przełożyło się to nie tylko na gole, ale również na kreowane sytuacje. W obu przypadkach to rywale mieli wyższy wskaźnik xG (1,76-1,98 z Sheffield i 1,57-3,59 z Man United).

Dzięki umiejętnościom środkowych pomocników Rossa Barkleya i Alberta Sambiego Lokongi, którzy swobodnie czują się z piłką przy nodze, Luton coraz częściej jest w stanie utrzymać się przy futbolówce w środkowej strefie boiska i przejąć inicjatywę nad meczem. Problemem okazuje się stwarzanie sytuacji, co w dużej mierze wynika z braku jakościowych zawodników z przodu. Przeciwko Manchesterowi United w wyniku niekorzystnego rezultatu zespół Edwardsa posyłał do ataku coraz większą liczbę piłkarzy. Niemniej jednak prowadziło to również do tego, że po stracie piłki pozostawiali mnóstwo wolnych przestrzeni i raz po raz nadziewali się na groźne kontrataki. W grze pozostawali głównie dzięki nieskuteczności Czerwonych Diabłów.

W czterech meczach, w których Luton miało wyższe posiadanie piłki, zdobyło tylko dwa punkty. Pozostałe dwa mecze to remisy 1:1 z Burnley, wywalczony po golu w kontrowersyjnych okolicznościach w doliczonym czasie gry, oraz z Wolves, które od 39. minuty grało w dziesiątkę. Luton swoim ofensywnym nastawieniem i intensywnością w grze potrafi napsuć krwi rywalom, którzy starają się przejąć kontrolę nad meczem. Jednak, gdy to przeciwnik odda im piłkę, wtedy to odważne podejście często działa na niekorzyść The Hatters. Mimo wszystko, od momentu kiedy Rob Edwards zmienił nastawienie swojego zespołu, Luton podłączyło się do walki o utrzymanie. Żeby uniknąć spadku potrzebne będzie wyważenie tych proporcji.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,602FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ