Twierdza Wrocław obroniona! Śląsk od ponad 3 lat nie do pokonania u siebie dla Legii!

Śląsk Wrocław i Legia Warszawa zmierzyły się ze sobą w jednym z dwóch hitowych pojedynków 6. kolejki PKO BP Ekstraklasy. Legioniści nie mają najlepszych wspomnień, związanych z ostatnim wyjazdem do Wrocławia. Tam bowiem przegrali aż 4:0, kiedy Śląsk był niezwykle rozpędzony. Jakby tego było mało, to z Tarczyński Areny warszawiacy ostatnim razem wywieźli 3 punkty… w 2021 roku! Jednakże scenariusz na powtórzenie tego wyniku wydawał się być mało prawdopodobny. Pomimo dobrej gry w europejskich pucharach, Śląsk ten sezon w lidze rozpoczął bardzo słabo i przed tym starciem był tuż nad strefą spadkową. Na domiar złego jeszcze nie wygrali ani jednego spotkania. Legia z kolei była na przeciwległym biegunie. Sezon 2024/25 stołeczny zespół rozpoczął bardzo dobrze, notując tylko jedną porażkę we wszystkich rozgrywkach.

Posiadanie piłki to nie wszystko

Zapowiadało się na ciekawe widowisko i pierwsze minuty to potwierdziły. Nie minęła jeszcze pierwsza minuta, a już z szybką akcją ruszyła Legia. Jednakże uderzenie Blaža Kramera było za lekkie dla Rafała Leszczyńskiego. Chwilę później kolejny atak, lecz w drugą stronę. Petr Schwarz zagrał do Marcina Cebuli, lecz nowy nabytek wrocławian fatalnie skiksował. Po tej szybkiej wymianie ciosów, czyli około 10 minutach gry, Śląsk wrócił do swojego stylu gry, czyli cofnął się w pole karne i czekał na błąd rywala. Podopieczni Gonçalo Feio musieli się sporo natrudzić, żeby przebić się przez dobrze broniących się Trójkolorowych. A za błąd mogli słono zapłacić, o czym przekonali się w 15. minucie. Mateusz Żukowski rozpędził się z piłką na prawym skrzydle, zgrał do Arnau Ortiza, a Hiszpan odnalazł podaniem Sebastiana Musiolika. Warszawiacy mogli odetchnąć z ulgą – napastnik Śląska nie zdołał tego wykończyć.

REKLAMA

Legia zupełnie zdominowała posiadanie piłki, które utrzymywała w granicach 70-75%. Jednakże to nijak nie miało się do liczby wypracowanych okazji bramkowych. Tych bardzo brakowało, gdyż obrona gospodarzy oddalała wszelkie zagrożenie kreowane przez stołeczną ekipę. Z kolei po stronie podopiecznych Jacka Magiery świetne szanse skutecznie marnotrawił Musiolik. W 25. minucie Nahuel Leiva dobrze dostarczył mu piłkę w pole karne, a 28-latek nawet jej nie dotknął. Wystarczyło jedynie dołożyć nogę i to Śląsk cieszyłby się z pierwszej bramki. Aż się przypomniało pudło Patryka Klimali w starciu z Ruchem…

Choć Legia znacznie więcej grała piłką, to jakościowo lepsze wypady na bramkę wyprowadzała ekipa z Dolnego Śląska. W 41. minucie Tommaso Guercio ruszył środkiem boiska, a następnie podał do Nahuela. Przed Hiszpanem stał już tylko Kacper Tobiasz. I gola nie strzelił – nie wiedzieć czemu uderzył wprost w bramkarza, przy czym siła tego strzału była taka, że można to podciągnąć w statystykach pod niecelne podanie.

Dwa gole dla obu stron, ale emocji – co nie miara!

Na drugą połowę doszło do dwóch roszad w składzie Legii. Nie wynikały one niestety z kaprysu trenera, lecz groźnego zderzenia Kacpra Tobiasza z Arturem Jędrzejczykiem, którzy zostali przetransportowani do szpitala (mamy nadzieję, że to nic poważnego). W ich miejsce wszedł Gabriel Kobylak i Radovan Pankov, co wrocławianie chcieli od razu wykorzystać. W 46. minucie Mateusz Żukowski świetnie główkował po centrze Schwarza, ale Kobylak stanął na wysokości zadania. Śląsk lepiej zaczął drugą połowę, ale to Legia otworzyła wynik tego meczu. Paweł Wszołek zagrał do Bartosza Kapustki w 53. minucie. 14-krotny mistrz Polski zatańczył z obrońcami gospodarzy, a następnie nie dał najmniejszych szans Rafałowi Leszczyńskiemu. Co ciekawe, strzelił pierwszego gola dla Legii we Wrocławiu od 7 marca 2021 roku!

źródło: Canal+ Sport/X

CWKS miał rezultat pod swoją kontrolą. Choć Śląsk zintensyfikował się w ofensywie i starał się nie ograniczać jedynie do gry z kontry, to czegoś w tych akcjach jednak brakowało. Legioniści dobrze się prezentowali w destrukcji i skutecznie rozbijali akcje wrocławian. Wyjątkiem jest rzut wolny z 66. minuty. Schwarz głęboko dośrodkował piłkę w pole karne, do zupełnie niepilnowanego Guercio. Piłka znalazła się tuż pod nogami 19-latka, a ten pokonał Tobiasza. Śląsk rozbudził się na dobre i sekundy później mogło być już nawet 2:1. Pierwszej bramki mógł wreszcie doczekać się Musiolik, gdyby nie spalony.

źródło: Canal+ Sport/X

Podział punktów się utrzymał

Ta konfrontacja nie nabrała rumieńców, a wręcz cała się zaczerwieniła, metaforycznie mówiąc. Podopieczni trenera Feio, stojący w obliczu straty punktów, ruszyli do ataku. Leszczyński miał więcej pracy między słupkami, która jednak w głównej mierze sprowadzała się do uważnego obserwowania piłki, gdyż ona, jak na złość piłkarzom Legii, nie chciała polecieć w jego kierunku. Wicemistrzowie Polski także nie odpuszczali – Guercio mógł wpisać się na listę strzelców po raz drugi w 77. minucie, jednak jego zamiary uprzedził jeden z graczy Legii. Końcówka należała do bardzo zaciętych i absolutnie wszystko tu się mogło wydarzyć.

Koniec końców ani jedni, ani drudzy, nie zdołali pokonać bramkarza drużyny przeciwnej po raz drugi. Znacznie więcej przy piłce utrzymywała się Legia i w tej statystyce zdeklasowała wrocławian. Jednakże w żaden sposób to się nie przełożyło na jakość akcji ofensywnych. A ta lepsza była po stronie Śląska, który kreował sobie groźniejsze akcje. Remis wydaje się być sprawiedliwym wynikiem, choć trochę lepiej zaprezentowali się wrocławianie. Nie udało się zdobyć pierwszego w tym sezonie kompletu punktów, ale dla podopiecznych trenera Magiery, nota bene dawnego trenera Legii, jest fakt, że mają patent na ekipę z Mazowsza. Nie pokonała ich we Wrocławiu od blisko 3,5 lat, a ta statystyka jeszcze się na pewno zmieni o kilka miesięcy.

Śląsk Wrocław – Legia Warszawa 1:1 (Guercio 66′ – Kapustka 53′)

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,703FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ