Legia groźna jak chihuahua. Co się stało z napastnikami Mistrza Polski?

Legia Warszawa uległa przed własną publicznością Spartakowi Moskwa kończąc tym samym swoją przygodę w europejskich pucharach w bladym stylu. Bezradność, niewymuszone błędy, brak asekuracji i pomysłu na zaskoczenie rywala. Swoistą puentę wojaży w fazie grupowej stanowił zmarnowany rzut karny w końcówce spotkania.

REKLAMA

W 10 ostatnich spotkaniach Legia Warszawa zdobyła…9 goli. Tylko 2 z nich były autorstwa nominalnych napastników. A warto zaznaczyć, że wliczamy w to gola zdobytego przez 18-letniego Szymona Włodarczyka, który trafił w ostatnim spotkaniu Pucharu Polski. Wówczas Legioniści grali z piłkarzami lublińskiego Motoru. Warszawianie wygrali w tamtym spotkaniu, ale było to ich raptem 3 zwycięstwo od końca października.

Mistrz Polski ma szczerbaty atak

To stwierdzenie to oczywiście raptem jeden z mankamentów, który składa się na obraz sytuacji w klubie. Moglibyśmy skupić się na chociażby niewytłumaczalnych, powtarzających się błędach pod bramką. Albo przejść do punktowania właściciela, odpowiedzialnego za ciągłe zawirowania na ławce trenerskiej i braku jasnej perspektywy rozwoju klubu. Jednak to, co najbardziej rani kibiców to dyspozycja napastników. Nie dlatego, że są oni ulubieńcami trybun. Nawet też nie dlatego, że to od nich zależą losy meczu, bo w nowoczesnym futbolu i przy dużej wymienności pozycji nawet to w pewnym stopniu dałoby się zatuszować. Odpowiedź jest prosta: akurat od graczy stanowiących o sile ognia w Legii spodziewano się więcej. Od kogo wymagać jak nie od Pekharta, który w zeszłym sezonie z dużą przewagą sięgnął po koronę króla strzelców Ekstraklasy? Albo Emreliego, który przebojem wszedł do ekipy CWKS-u i strzelał jak na zawołanie? Wczorajszy pojedynek potwierdził to, co można było zaobserwować już jakiś czas temu.

Legia nie ma napastników. Znaczy ma, ale tylko teoretycznie. Można to zauważyć głównie wtedy, kiedy trzeba wykonać przelew z pensją. A w praktyce? Rzeczywistość boiskowa jest brutalna. Pekhart i Emreli są bez formy. Pierwszy z nich się zaciął i jest cieniem napastnika z ubiegłej kampanii. Problemy na w zasadzie od początku sezonu, kiedy to opóźnił się jego powrót do klubu po Mistrzostwach Europy na które pojechał z Czechami. Z kolei Azer zaczął zawodzić w momencie, w którym okazało się, że musi wziąć odpowiedzialność na swoje barki. Do tego w ostatnim czasie irytować może jego nieskuteczoność. Według statystyk zarówno w Ekstraklasie jak i w Lidze Europy Emreli oddaje raptem… 0,7 celnego strzału na mecz. Mizeria.

Muci i Lopes pik formy mają za sobą

Zarówno Albańczyk jak i Portugalczyk spisywali się przyzwoicie na samym początku sezonu. Jednak im dalej w las tym bardziej do drzew zaczęli się upodabniać. Ostatnio do tych ściętych, bo mniej więcej w tym samym czasie przytrafiły im się kontuzje. Problemy zdrowotne rzecz ludzka i są wpisane w życie sportowca. Problem jednak w tym, że przed urazem Muci był najjaśniejszą postacią linii ataku. A prezentował się… no powiedzmy, że jako tako. W każdym razie nie był to poziom, który chociażby w naszej lidze zrobiłby różnice. Co do Rafy Lopesa to ten nie dawał odpowiedniej jakości już w połowie września. Stracił wówczas miejsce w podstawowej jedenastce Wojskowych i musiał pogodzić się z rolą zmiennika.

I tak – mam świadomość, że częściej niż na szpicy Rafa występował na skrzydle, ale rozliczamy go za ogólny wkład w grę ofensywną. A ten już przed kontuzją był znikomy. Oczywiście poza udanym początkiem sezonu. Jednak czy dobre 2 spotkania z Florą Tallinn z lipca są w jakikolwiek sposób wymierne w kontekście całego sezonu? Raczej nie. Zwłaszcza, że nie mówimy o graczu ligowego średniaka, który jakimś cudem dostał się do eliminacji europejskich pucharów. Cały czas mówimy o Legii Warszawa. Krajowym potentacie. A przynajmniej klubie, który do tego miana miał aspirować.

Co dalej?

Oczywiście winy za niepowodzenia CWKS-u nie można zrzucać tylko na napastników. W klubie z Łazienkowskiej kuleje bowiem niemal wszystko. I to w momencie, w którym powinien on być możliwe najlepiej przygotowany. W końcu na fazę grupową europejskich pucharów czekał 5 lat. Jednak jeśli chodzi o szybką poprawę dorobku bramkowego i ustabilizowanie sytuacji w lidze to sprawdzić mogą się dwa rozwiązania. Pierwsze to wyciągnie pomocnej dłoni (a w zasadzie nogi) do Pekharta. Należy wreszcie zacząć wykorzystywać to co ma on najlepszego. Czyli warunki fizyczne, wysokie umiejętności gry głową i dość dobrą grę plecami do bramki. Tylko tak Czech może przynajmniej nawiązać do dawnej dyspozycji. Inna opcja (bardziej radykalna) to próba sprzedaży zawodników którzy nie rokują i zaufanie w większym wymiarze czasowym młodym zawodnikom. Cudów nie będzie. Włodarczyk nie wyczaruje z kapelusza 15 czy 20 goli. Ale przynajmniej powalczy i spróbuje zrobić wiele, by podczas słabej dyspozycji Legii wyrobić sobie nazwisko.

Legia przypomina obecnie stajnie Augiasza. Klub zarządzany jest bez ładu i składu od dawna, choć wcześniej bronił się wynikami w lidze. Trudno w to uwierzyć, ale nie ma co liczyć, że Wojskowych stać na coś więcej niż lokata w środku stawki. Tylko wiecie co? Droga do tego wcale nie musi być usłana różami. Od miesiąca niby wiadomo, że wyjście Legii ze strefy spadkowej to tylko kwestia czasu. Rzeczywistość pokazuje jednak, że warszawski klub wcale nie pnie się w górę. Jeśli podopieczni (jeszcze) trenera Gołębiewskiego przezimują na jednej z trzech ostatnich lokat trzeba będzie powiedzieć sobie jasno: w drugiej fazie sezonu Mistrz Polski będzie walczył o… utrzymanie.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,603FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ