Liverpool notujący jeden z najlepszych sezonów od lat i pewnie zmierzający po mistrzostwo Anglii kontra Manchester United, któremu bliżej do strefy spadkowej niż top 8 Premier League. Wskazanie faworyta niedzielnego hitu ligi angielskiej nie powinno być trudne, jednak sympatycy Czerwonych Diabłów wierzyli, że drużyna Rubena Amorima jest w stanie wznieść się na wyżyny swoich możliwości i zaskoczyć zespół prowadzony przez Arne Slota.
Pierwsza połowa nie przyniosła goli
Manchester United dobrze pracował w defensywie, a sytuacje wypracowane przez Liverpool nie zostały skutecznie wykończone. Co więcej, The Reds zdołali oddać tylko jeden celny strzał, takim samym dorobkiem mogli poszczycić się goście. 45 minut przyniosło materiał do analizy taktycznej, jednak widzowie nie mieli przyjemności podziwiać tego, co najważniejsze w futbolu — trafień.
Ruben Amorim mógł być zadowolony z postawy swoich podopiecznych, a po zmianie stron niechlujne wybicie Trenta Alexandra-Arnolda, przebojowy drybling Bruno Fernandesa oraz potężne uderzenie pod poprzeczkę autorstwa Lisandro Martineza doprowadziły do sensacyjnego prowadzenia United. Stracony gol przebudził Liverpool, który musiał odważniej ruszyć po swoje. Już 7 minut później Cody Gakpo pokazał zimną krew, zakręcił defensywą gości i nie dał szans Andre Onanie. Co więcej, niedługo później piłkarze The Reds domagali się rzutu karnego po nienaturalnym zagraniu ręką Matthijsa de Ligta. Mohamed Salah odwrócił losy rywalizacji, wykorzystując jedenastkę podyktowaną po konsultacji z VAR-em.
Czerwone Diabły przebyły w 18 minut drogę z nieba do piekła. Kiedy jednak wydawało się, że faworyt dopisze na swoje konto kolejne 3 punkty, do wyrównania doprowadził Amad Diallo. O ile pierwsza połowa nie przyniosła ani jednego gola, o tyle w drugiej kibice mogli zobaczyć aż 4 trafienia. Żadna ze stron nie była zadowolona z takiego rezultatu. Liverpool do końca walczył o zwycięstwo. Piłkarze Manchesteru United, którzy przed pierwszym gwizdkiem braliby pewnie remis w ciemno, poczuli, że The Reds są dziś do ogrania. Harry Maguire w siódmej minucie doliczonego czasu gry miał zresztą na nodze piłkę na wygraną United. Nie wykorzystał jednak sytuacji, by zostać bohaterem.