Sobotnia porażka Rakowa Częstochowa z Jagiellonią Białystok spowodowała, że spotkanie Legia Warszawa – Lech Poznań miało jeszcze większą wagę. Wygrana poznaniaków oznaczałaby, że przeskoczą oni w ligowej tabeli ekipę z Częstochowy. Jednak warszawski zespół miał w pamięci rany, w postaci porażki 2:5 na stadionie w stolicy województwa wielkopolskiego, które wciąż się nie zabliźniły.
Lech po prostu musiał. Pokonanie Legii rozpościerało przed Kolejorzem dywan do mistrzostwa Polski. Wszystko mieliby w swoich rękach i wystarczyłoby postawić tylko dwa kroki – wygrać na wyjeździe z GKS-em Katowice, a na sam koniec pokonać u siebie Piast Gliwice. Ale to wszystko musiało zostać poprzedzone zdobyciem Warszawy.
Polskie El Classico zaczęło się od strzału Claude’a Goncalvesa, z którym poradził sobie Bartosz Mrozek, i zadymienia stadionu. Po powrocie do gry znów ofensywnie wyszła Legia, ale szybko Lech narzucił swoje tempo gry. Chwilę pooglądaliśmy, jak drużyny grają w piłkę i przyszła przerwa związana z racowiskiem.
Dym opadł i pokazał straszny obraz
Dużo dymu było na trybunach, ale na boisku względny spokój. W sumie dwa razy zrobiło się ciekawiej przed przerwą. W 40. minucie Ruben Vinagre trafił w poprzeczkę w dobrej sytuacji po dograniu z prawej strony, a w doliczonym czasie gry celny strzał głową Goncalvesa z linii wybił Joel Pereira. Lech natomiast mimo paru ciekawych akcji, strzału celnego oddać nie zdołał. Fajerwerków jak w oryginalnym El Classico nie było.
Jeśli Kolejorz chciał dać sobie szansę na sięgnięcie po tytuł mistrzowski, to w drugiej połowie musiał zacząć grać konkretniej. Za ładną grę punktów wszak nie dają. Naprawdę oglądając mecz rozgrywany na Łazienkowskiej, można było się wynudzić. Apetyty rozbudzone pierwszą połową meczu w Barcelonie nie dostały tego, czego chciały. Na ciekawy strzał musieliśmy czekać do 66. minuty, ale nożyce Luquinhasa posłały piłkę w piętę Pereiry, a futbolówka minęła bramkę. To rozpoczęło moment przewagi Legii, a Mrozek musiał się wyciągnąć po strzale głową Jana Ziółkowskiego.
Lech kazał na siebie długo czekać, ale zdecydowanie było warto. Ali Gholizadeh przypomniał sobie, jak grał z Puszczą Niepołomice tydzień temu i postanowił to powtórzyć. Irańczyk zakręcił Luquinhasem i posłał piękny strzał w kierunku dłuższego słupka. Tę bramkę i drybling ją poprzedzającą naprawdę warto zobaczyć.
𝐀𝐋𝐈 𝐆𝐎𝐋𝐈𝐙𝐀𝐃𝐄𝐄𝐄𝐄𝐇! ⚽ 𝐂𝐔𝐃𝐎𝐖𝐍𝐘 𝐆𝐎𝐋! 🥐 😍
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) May 11, 2025
Lech Poznań prowadzi w Warszawie! 🔥
📺 Transmisja meczu w CANAL+ SPORT 3 i w serwisie CANAL+: https://t.co/zr8n1cUAHv pic.twitter.com/ZehPU5mVmy
A poznaniacy mogli pójść za ciosem chwilę później, ale Kornel Lisman nie dokręcił dostatecznie piłki. W końcówce Kolejorz był zmuszony cierpieć katusze w obronie, ale ostatecznie udało się to skromne 1:0 obronić.
Poznańska lokomotywa potrzebowała w tym meczu dużo czasu, żeby ruszyć. I, prawdę mówiąc, trudno powiedzieć, że ruszyła. Na dzisiejsze spotkanie wystarczyło tylko trochę dosypać węgla do pieca, poczekać na błysk indywidualny irańskiego gwiazdora i spokojnie dotoczyć się do końcowego gwizdka. Legia nie wykorzystała swoich sytuacji. Po prostu.