Kiedyś starcie gigantów, dziś mecz, który przez pierwszą połowę nadawał się bardziej na tło do popołudniowej drzemki. Arsenal klepał bez większego efektu, United skupiło się na defensywie, a kibice mieli czas, by zerknąć na telefon. Ale po przerwie wszystko się zmieniło — tempo wzrosło, zrobiło się nerwowo, pojawił się chaos, świetne okazje i bramki, które sprawiły, że jednak warto było dotrwać do końca. Remis? Sprawiedliwy, choć niedosyt pozostaje.
Arsenal kontrolował, United wytrzymało
Od pierwszego gwizdka Arsenal narzucił swój styl gry. „Kanonierzy” dłużej utrzymywali się przy piłce, umiejętnie operując szeroką grą i cierpliwie szukając przestrzeni między liniami United. Manchester z kolei – osłabiony kontuzjami i mający na ławce głównie młodzież – skupił się na defensywie i okazjonalnych kontratakach. Arsenal dobrze funkcjonował w wysokim pressingu, skutecznie zamykając gospodarzy na ich połowie. Manchester miał ogromne problemy z wyprowadzeniem piłki, a próby gry przez Victora Lindelöfa i Leny’ego Yoro często kończyły się stratami lub wybiciami na oślep. Jedynym pomysłem United były długie podania André Onany, ale Joshua Zirkzee nie radził sobie w pojedynkach powietrznych, przez co akcje „Czerwonych Diabłów” kończyły się, zanim tak naprawdę się zaczęły.
Mimo przewagi w posiadaniu piłki, Arsenal nie potrafił jednak przełożyć jej na groźne sytuacje. Martin Ødegaard i Declan Rice dobrze operowali futbolówką w środku pola, ale brakowało dynamiki w finalnej tercji boiska. United, grając w bloku pięciu obrońców, skutecznie zagęszczało przestrzeń i ograniczało rywalom możliwość szybkich wymian podań. Kibice z każdą minutą mogli żałować, że nie zostali w domu z książką albo nie poszli na spacer – tempo meczu momentami przypominało taktyczne szachy, w których obie drużyny bardziej bały się stracić gola, niż chciały go zdobyć.
Gdy wydawało się, że do przerwy nie zobaczymy goli, Manchester United zadał cios, który musiał zaboleć Arsenal. W doliczonym czasie gry Bruno Fernandes perfekcyjnie wykonał rzut wolny, pokonując źle ustawionego Davida Rayę. To był pierwszy celny strzał United w całym meczu – i od razu dał im prowadzenie.
Gol Portugalczyka nie tylko podkreślił jego jakość jako mentalnego lidera i kapitana, ale też złamał fatalną statystykę United – tym razem to oni pierwsi wyszli na prowadzenie, co w tym sezonie Premier League zdarzało im się wyjątkowo rzadko. Do przerwy Arsenal miał powody do frustracji. Stworzył więcej okazji, kontrolował grę, ale brak skuteczności i jeden błąd Rayi sprawił, że to Manchester United schodził do szatni w lepszych nastrojach.
Festiwal niewykorzystanych szans
Na drugą połowę Manchester United wyszedł z większą energią, a tempo meczu wyraźnie wzrosło. W United doszło do wymuszonej zmiany – kontuzjowanego Leny’ego Yoro zastąpił 18-letni Ayden Heaven, dla którego był to debiut w barwach „Czerwonych diabłów”. Już na początku gospodarze mieli świetną okazję na podwyższenie wyniku – po błyskawicznej kontrze Dalot idealnie wrzucił piłkę na głowę Mazraouiego, ale David Raya popisał się fenomenalną interwencją. Hiszpan w niesamowity sposób odbił mocny strzał z kilku metrów, ratując Arsenal przed stratą drugiego gola. Gra stała się bardziej wyrównana, a Arsenal wreszcie zyskał godnego przeciwnika. W 58. minucie Mikel Arteta zareagował na wydarzenia boiskowe, wprowadzając Martinellego i Lewisa-Skelly’ego. United, mimo mniejszego posiadania piłki, tworzyło więcej groźnych akcji. Najbliżej gola był Zirkzee, który w 59. minucie oddał efektowny strzał piętą z pięciu metrów, ale piłka minęła bramkę. W 73. minucie Arsenal domagał się rzutu karnego po rzekomej ręce w polu karnym, ale zamiast tego… wyrównał chwilę później! Eriksen wybijał piłkę na oślep, Raya przechwycił, Rice szybko podał na skrzydło do Ødegaarda, ten zagrał do Timbera, który przedryblował obrońców i wycofał piłkę na skraj pola karnego. Tam czekał Declan Rice, który mocnym strzałem od słupka pokonał Onanę. Kapitalna akcja i zasłużone 1:1!
United próbowało odpowiedzieć i szybko przejęło inicjatywę. Wprowadzony na boisko Højlund miał dwie świetne sytuacje – najpierw w 82. minucie, gdy po błędzie Arsenalu dostał podanie na 11. metr, ale Rice w ostatniej chwili wygarnął mu piłkę. Cztery minuty później Duńczyk ponownie był w świetnej pozycji, lecz Gabriel skutecznie go zatrzymał. Końcówka meczu to napór Manchesteru. David Raya miał pełne ręce roboty i raz po raz ratował swój zespół, popisując się kolejnymi świetnymi paradami.
Ostatecznie mecz zakończył się remisem. Arsenal może dziękować Rayi, a United… żałować zmarnowanych okazji.