Takie mecze jak ten dzisiejszy pomiędzy Manchesterem City, a Tottenhamem zdarzają się w futbolu niezwykle rzadko. Nawet nie chodzi nam o wagę spotkania w kontekście walki o mistrzostwo. Dziś cały stadion był za… drużyną gości. Kibice Spurs to właśnie im kibicują w wyścigu o tytuł, ponieważ nie chcą, aby ich odwieczny rywal po 20 latach posuchy został najlepszą drużyną w kraju.
Na boisku nie było jednak mowy o odpuszczaniu
Tottenham ma jeszcze matematyczne szanse na awans do Ligi Mistrzów, więc ani trenera, ani piłkarzy nie interesowały konsekwencje jakie poniosą, jeśli wyciągną pomocną dłoń do Arsenalu. Ange Postecoglou zastosował dziś nowy manewr, którego wcześniej jeszcze nie oglądaliśmy. Tottenham zagrał nie tyle z fałszywą „9-tką”, co bez niej. Kwartet pomocników tworzyli Hojbjerg, Sarr, Bentancur i Maddison, a szeroko ustawieni byli Brennan Johnson i Heung-min Son, którzy szukali przestrzeni za plecami obrońców Manchesteru City. Australijski szkoleniowiec tym samym wytrącił z rąk główny atut The Citizens, dzięki któremu dominowali w ostatnich spotkaniach – przejęcie pełnej kontroli nad meczem przez utrzymywanie się przy piłce. W pierwszej części gry Koguty miały 55% posiadania piłki.
Manchester City oddał tylko 3 strzały przez pierwsze 45 minut gry, ale to nie tak, że byli bez pomysłu. Tottenham bez piłki ustawiał się bardzo wąsko, więc zespół Guardioli korzystał z miejsca na skrzydłach podłączając do ataków Gvardiola i Walkera, ale jako że obaj zawodnicy to naturalni boczni obrońcy to nie potrafili zrobić z sytuacji, w których się znajdowali należytej przewagi.
Ekipa Guardioli w drugiej połowie zaczęła w nieco inny sposób wykorzystywać wąskie ustawienie defensywy rywali
O ile przed przerwą starali się skupić grę w środku boiska i w odpowiednim momencie zagrywać w boczne strefy, tak po zmianie stron częściej zmieniali płynnie ciężar gry. W 51. minucie zdobyli wreszcie upragnionego gola w swoim tradycyjnym. Przenieśli piłkę pod pole karne, Bernardo zagrał do wbiegającego za linię obrony De Bruyne’a, a ten zagraniem wzdłuż bramki wyłożył piłkę Erlingowi Haalandowi. Manchester City po objęciu prowadzenia częściej ustawiał się już w średnim bloku 4-4-2 i w ten sposób bronił wyniku. Posiadanie piłki nadal było dość wyrównane, Tottenham za wszelką cenę dążył do jej szybkiego odzyskania poprzez wysoki pressing, ale The Citizens nie dopuszczali ich do wielu okazji.
Serce wszystkim fanom Manchesteru City stanęło w 87. minucie, gdy piłkę stracił Manuel Akanji, Heung-min Son wyszedł na sam na sam, ale został zatrzymany przez Ortegę. Bramkarza, który pojawił się na boisku ze względu na uraz Edersona. 4 minuty później było już 2:0. Karnego wywalczył Doku, a skutecznie wykonał go Erling Haaland i przypieczętował zwycięstwo. Dla Manchesteru City była to o wiele trudniejsza przeprawa niż te w ostatnich tygodniach, ale i tak kolejny raz dopisali sobie 3 punkty. Został więc już ostatni krok – West Ham na Etihad Stadium.
Tottenham 0:2 Manchester City (Haaland 51′, 90+1′)
***
Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej