W kwietniu tego roku Marek Papszun zdecydował, że jego misja w Częstochowie po 7 latach dobiegnie końca. 49-latek doprowadził zespół do upragnionego mistrzostwa Polski, a zespół – decyzją właściciela klubu, Michała Świerczewskiego – przejął dotychczasowy asystent Papszuna, Dawid Szwarga. Będąc obecnym w mediach można odnieść wrażenie, że zdaniem wielu osób 33-latek otrzymał samograja, z którego tej jesieni nie potrafił wycisnąć pełni potencjału. Czy to prawda?
Dawid Szwarga musiał wejść w duże buty
Już w momencie, gdy Raków oficjalnie poinformował, że współpraca z Markiem Papszunem nie będzie kontynuowana wiedzieliśmy, że zastąpienie obecnego trenera, który przejął klub w 2. Lidze i doprowadził do mistrzostwa Polski będzie bardzo trudną misją. Porównywano to nawet – zachowując odpowiednie proporcje – do sytuacji z odejściem Sir Alexa Fergusona z Manchesteru United. Medaliki pod wodzą nowego szkoleniowca zdołały awansować do fazy grupowej Ligi Europy, jednak w niej zajęli ostatnie miejsce zdobywając 4 punkty i odpadając z europejskich rozrywek. W lidze Raków obecnie plasuje się na 4. lokacie, ale może spaść jedną pozycję niżej, jeśli Legia wygra zaległy mecz z Cracovią (przy czym warto zaznaczyć, że częstochowianie również mają jedno spotkanie rozegrane mniej, które odrobią dopiero wiosną).
Nie będziemy się jednak wgłębiać w oczekiwania względem Dawida Szwargi. Niech każdy dokona indywidualnej oceny tej rundy Rakowa Częstochowa według swoich preferencji. Tak czy inaczej – im dłużej Szwarga pracuje przy Limanowskiego, tym częściej pojawiają się negatywne opinie na temat jego pracy. Aby nie być gołosłownym – zweryfikowaliśmy komentarze pod postami na naszym fanpage’u po porażce Rakowa z Atalantą i pojawiło się wiele negatywnych ocen trenera.
Łączenie gry w lidze z pucharami
Już sama misja wejścia w buty Marka Papszuna była bardzo wymagająca, a Dawid Szwarga musiał podołać wyzwaniu, z którym nie mierzył się jego poprzednik i na który wielu trenerów się wykładało – połączenie gry w lidze z europejskimi pucharami. 33-latek dostał od klubu sporo narzędzi, aby sobie z tym poradzić, ponieważ kadra, jaką zbudował Raków na ten sezon była chyba najlepsza, a na pewno już najszersza w historii klubu. Mimo wszystko – regularne granie dwa razy w tygodniu to czynnik, przez który porównywanie Dawida Szwargi z jego poprzednikiem mija się z celem. Nawet Marek Papszun, w wywiadzie dla Kanału Sportowego postawił tezę, że nie żałuje braku awansu do fazy grupowej Ligi Konferencji, ponieważ dzięki temu zdobyli tytuł mistrzowski. Te słowa są wystarczającym dowodem na skalę wyzwania, jakim jest gra w europejskich pucharach dla polskiego klubu.
Raków Częstochowa tej jesieni punktował ze średnią 1,78 pkt/mecz. To dokładnie tyle samo ile ma grająca również w pucharach Legia (która jednak w Lidze Konferencji odniosła sukces) i o jedną setną mniej niż wynosiła średnia w całym poprzednim sezonie Lecha, który do polowy kwietnia ciągle grał w europejskich pucharach. W Lidze Europy Raków miał rozczarowujące występy, ale fakty są takie, że grając wszystkie mecze poza Częstochową (dla przypomnienia: swoje domowe spotkania rozgrywali w Sosnowcu) byli o jedną bramkę od osiągnięcia celu. Co więcej, w meczu z Atalantą stworzyli sobie sporo szans na zdobycie gola, ale razili nieskutecznością, na co trener nie jest w stanie nic poradzić. Jeden gol – czy to z Atalantą czy kolejkę wcześniej ze Sturmem – i dziś patrzylibyśmy na jesień Rakowa zupełnie inaczej. Ile może zmienić jeden wynik bardzo dobrze widać na przykładzie Legii, gdzie Kosta Runjaic przed starciem z AZ był przez wielu kwestionowany.
Intensywność nie do podtrzymania
Pamiętajmy również, że styl gry Rakowa pod wodzą Marka Papszuna bazował na intensywności. Trener miał ustalony swój minimalny próg angażowania się w pracę bez piłki dla zawodników i jeśli ktoś go nie spełniał to nie mógl liczyć na odgrywanie ważnej roli w zespole. Nawet mistrzowski Raków nie był zespołem przerastającym ligę pod względem technicznym, ale górował nad konkurencją intensywnością i organizacją gry w fazie bronienia. Dawid Szwarga nie zmieniał modelu gry Rakowa, ponieważ – po pierwsze – nie miał na to czasu oraz – po drugie – jako asystent Marka Papszuna chłonął jego spojrzenie na futbol i przejął zespół jako kontynuator jego myśli, a nie rewolucjonista. O ile tworzenie przewagi przez granie na wyższej intensywności niż rywal na krajowym podwórku nie jest trudne, tak w starciach w Europie, już na poziomie fazy grupowej Ligi Europy, Raków zderzał się ze ścianą.
Przy rozgrywaniu większej liczby meczów bardzo trudno utrzymać taki sam poziom intensywności. Dawid Szwarga w tym sezonie dotychczas miał tylko dwa tygodnie, w których mógł przeprowadzić pełny mikrocykl treningowy:
- Pomiędzy meczami z Qarabagem w 2. rundzie el. Ligi Mistrzów (dzięki przełożeniu ligowego meczu)
- Pomiędzy meczami z Kopenhagą w 4. rundzie el. Ligi Mistrzów (również dzięki przełożeniu spotkania w Ekstraklasie)
Oczywiście, były jeszcze przerwy reprezentacyjne, ale wówczas także nie wszyscy zawodnicy byli dostępni. Funkcjonowanie zespołu opierało się więc na meczach i regeneracji. Czasu na przeprowadzenie kompleksowych jednostek treningowych było bardzo mało.
Dawid Szwarga często musiał radzić sobie bez kluczowych zawodników
Dla Rakowa taki rytm gry przez całą rundę to nowość. W klubie dopiero się tego uczyli, więc siłą rzeczy popełniali błędy. Bo chyba tak musimy wytłumaczyć liczbę urazów. Ivi Lopez, lider ofensywy Medalików jest kontuzjowany od początku sezonu. Zoran Arsenic, naszym zdaniem najważniejszy pilkarz Rakowa zarówno w poprzednich rozgrywkach, jak i w eliminacjach do LM zagrał tylko 14 minut w fazie grupowej Ligi Europy. Stratos Svarnas nabawił się urazu w meczu z Arisem Limassol i do LE nawet nie został zgłoszony. Z Atalantą niedostępny był także Milan Rundic (więc Raków musiał sobie radzić bez podstawowej trójki obrońców). Jean Carlos Silva wypadł z gry w pierwszym meczu z Kopenhagą i wrócił dopiero na Sporting. Giannis Papanikolaou był kontuzjowany podczas wszystkich starć rewanżowych w Lidze Europy. Drobne urazy na przestrzeni całej rundy dokuczały także Johnowi Yeboahowi, najdroższemu nabytkowi w historii Rakowa.
Lącznie Dawid Szwarga nie mógł skorzystać w większym wymiarze czasowym z czterech, a w mniejszym – z dwóch pilkarzy, którzy stanowili o sile podstawowego składu w poprzednim sezonie. Do trójki stoperów często musiał cofać Frana Tudora, który w eliminacjach był jednym z najgroźniejszych piłkarzy w ofensywie, ale innego wyjścia z tej sytuacji nie było. Latem oczywiście przeprowadzono wzmocnienia, jednak w Rakowie, od dłuższego czasu, zdecydowana większość nowych zawodników potrzebuje czas na adaptację oraz dostosowanie się do wymagań trenera i dopiero po czasie pokazują pełnię potencjału (tak było np. z Ivim Lopezem, Berggrenem, Racovitanem, Kocherginem, Tudorem). Te wszystkie czynniki sugerują, że na razie warto wstrzymać się z porównywaniem Dawida Szwargi do Marka Papszuna.