Arsenal na Community Stadium stał przed wielką szansą – mógł zająć fotel lidera Premier League. Ostatnie remisy Manchesteru City i porażki Tottenhamu znacznie skróciły dystans między drużynami z czołówki. Na tyle, że przed 13 kolejką piątą Aston Villa traciła zaledwie 3 punkty do pierwszego City. Dlatego też podział punktów między Obywatelami a The Reds musiał wywołać uśmiech na twarzy Mikela Artety. Jakby tego było mało, do zdrowia wrócili Martin Odegaard i Gabriel Jesus, których brakowało w ostatnich tygodniach. Gotowy przepis na sukces? No, nie do końca. W Brentford wiedzą jak sprawiać problemy faworytom.
Arteta wystawił na to spotkanie bardzo kreatywną i nastawioną na ofensywę jedenastkę. Przynajmniej w teorii, bo Arsenal miał problemy z kreowaniem sobie sytuacji. Thomas Frank perfekcyjnie odpowiadał na plan rywali, znajdując złoty środek między intensywnym pressingiem a nisko ustawioną linią obrony. Planem gospodarzy na spotkanie wcale nie było atakowanie, ale Kanonierzy sami prosili się o kłopoty, grając niedokładnie i popełniając proste błędy. Skutkowało to tym, że Aaron Ramsdale cudem nie stracił czystego konta. Ratowali go koledzy, wybijając piłkę z linii bramkowej – najpierw Declan Rice, później Oleksandr Zinchenko. A skoro już jestem przy 24-latku. Anglikowi nie brakowało pracy, gdy musiał latać dziury zostawiane przez kolegów, będąc jedynym piłkarzem środka pola, którego głównym zadaniem nie jest atakowanie. Co Arsenal począłby bez Rice’a? To pytanie można zadawać sobie co tydzień.
Arsenalowi brakuje powtarzalności z tamtego sezonu
Brentford nie jest ani tytanem ligi, ani Robin Hoodem, który zabiera punkty najlepszym, a oddaje najsłabszym. Da się ich metodycznie punktować, co przed przerwą reprezentacyjną pokazał Liverpool wygrywając 3-0. Jednak Kanonierom brakowało kogoś kto zrobi różnice z przodu. Czegoś, co charakteryzowało ich w poprzednim sezonie. Skrzydłowych robiących różnicę. Zarówno Saka i Martinelli rozczarowywali. Ten pierwszy wyróżniał się jedynie kreowaniem kolegom kilku okazji. I chociaż brakowało mu decyzyjności, tworzenia różnicy i udanych dryblingów, to właśnie jego dośrodkowanie do Kaia Havertza w samej końcówce przesądziło o wyniku spotkania. Arsenal wygrał rzutem na taśmę i to po bramce najbardziej nieoczywistego bohatera, jakiego tylko mogliby mieć. Finalnie Kanonierzy wskoczyli na fotel lidera Premier League. Ale jeśli Arteta niczego nie zmieni, to jego podopieczni długo tego miejsca nie utrzymają.