Raków dość powolnie wchodził w rundę wiosenną, ale kiedy już wszedł na najwyższe obroty wydaje się nie do zatrzymania. Dziś czekał ich jednak prawdziwy test, ponieważ czekał ich mecz z rywalem, który wyjątkowo im nie leży. Od awansu do Ekstraklasy jeszcze ani razu nie wygrali w lidze z Cracovią.
Już od początku wydawało się, że fatum będzie ciążyć nad zespołem z Częstochowy
Cracovia wyszła na mecz naładowana grając bardzo agresywnie i próbując wysokiego pressingu. Przełożyło się to aż na trzy żółte kartki w pierwszym kwadransie gry, ale także otwierającego gola. Kluczowa przy bramce była właśnie intensywność, z jaką grali od początku podopieczni Jacka Zielińskiego. Michał Rakoczy wykorzystał błąd Svarnasa, odebrał mu piłkę i popędził na bramkę pokonując Vladana Kovacevicia. Marek Papszun powtórzył dziś manewr z meczu ze Śląskiem ustawiając Kochergina w środku pola, który często ustawiał się wysoko, przez co częstochowianie mieli czasami problemy z rozegraniem piłki pod pressingiem.
Z czasem intensywność Cracovii spadała i zarysowywała się coraz większa przewaga Rakowa. Gospodarze zepchnęli przeciwników we własne pole karne, założyli „pierścień” przed ich szesnastką, dzięki czemu ciągle zbierali piłki, które piłkarze Pasów wybijali na uwolnienie. Zespół Zielińskiego bronił się jednak dobrze, ale jeszcze przed przerwą Karol Niemczycki skapitulował. Fran Tudor wygrał walkę o drugą piłkę, wykorzystał wolną przestrzeń i zagrał prostopadle do Gutkovskisa, który dał wyrównanie. Mimo dużej przewagi to był dopiero pierwszy celny strzał Rakowa.
Druga połowa od początku wyglądała tak, jak kończyła się pierwsza
Piłka bardzo rzadko wychodziła poza połowę gości. Raków utrzymywał dominację i na pozytywne rezultaty takiego stanu długo czekać nie musiał. W 59. minucie Papanikolau znakomitym podaniem uruchomił na prawej stronie Frana Tudora, który zacentrował w pole karne, a Bartosz Nowak umieścił piłkę w siatce. Przy prowadzeniu zespół Papszuna był już bardziej pragmatyczny, częściej pozwalał Cracovii na uderzenia, ale zazwyczaj były to mocno optymistyczne próby z dystansu. Gospodarze zamknęli mecz kilka minut później, a konkretnie zrobił to Ivi Lopez popisując się swoją „firmówką”, czyli uderzeniem z rzutu wolnego.
Hiszpan rozpoczął rundę wiosenną w słabej formie często będąc bezproduktywnym, jednak już ostatni mecz ze Śląskiem był bardzo dobry w jego wykonaniu i dziś również robił różnicę. To kolejne „wzmocnienie” Rakowa, który za niedługo prawdopodobnie będzie się już ścigać tylko z najlepszymi mistrzami Polski z poprzednich lat. Dziś na początku mieli kłopoty, a finalnie i tak wygrali wysoko jednocześnie unikając żółtych kartek dla zawodników, którym groziło zawieszenie na mecz z Legią zaraz po przerwie reprezentacyjnej. Jeśli na Łazienkowskiej zrobią swoje – nieoficjalnie przypieczętują mistrzostwo.