Do Poznania przyjechała pogrążona w kryzysie Lechia Gdańsk, której problemem nie jest tylko pozycja w tabeli, ale także posada trenera Marcina Kaczmarka, finanse klubu, jak i jego wizerunek, który na przestrzeni całego sezonu dramatycznie spada. Natomiast Lech, wręcz musi zmazać plamę po porażce ze Śląskiem Wrocław. Dlatego John van den Brom wystawił, na ten moment, jeśli patrząc na formę piłkarzy najmocniejszy skład. Mecz z Djurgarden dopiero za sześć dni, dlatego Lech w końcu bez żadnych rotacji. I słusznie, ponieważ tak zestawiony zespół powinien pokazać jakość i udowodnić swoją przewagę na tle rywala bez formy. Zwycięstwo „Kolejorza” miało dodać pewności siebie i ogrania przed dwumeczem w 1/8 Ligi Konferencji, natomiast porażka Lechii jeszcze bardziej pogłębić ich w kryzysie, w którym de facto znajdują się przez cały sezon. Dla Mistrza Polski jak widać ten mecz miał być formalnością i nie odkryję galaktyki, jeśli powiem, że faworytem tego meczu byli gospodarze.
Ofensywny Lech vs wystraszona Lechia
Lech od samego początku wyszedł na ten mecz bardzo ofensywnie. Nastawiony na dominację, kontrolowanie całego meczu i wyłączenie Lechii Gdańsk z gry. Lechię jedyne, na co było stać, to na pojedyncze zrywy i grę z kontrataków. „Kolejorz” kontrolował całą pierwszą połowę. Zamęczył gości dośrodkowaniami, co poskutkowało golem Antonio Milica w 25. minucie po dośrodkowaniu Pedro Rebocho. Następnie po kuriozalnym błędzie Dusana Kuciaka, prowadzenie pod koniec pierwszej połowy powiększył Michał Skóraś. Lech ewidentnie odrobił lekcję po meczu ze Śląskiem, zagrali inaczej, ograniczyli pole Lechii, nie chcieli oddawać jej piłki i to przyniosło skutki. Z pewnością John van den Brom zszedł na przerwę z uśmiechem na ustach. Obejrzeliśmy w pierwszej połowie lepszy Lech — konsekwentny, wyrachowany, cierpliwy i kontrolujący przebieg meczu. Natomiast Lechia nie pokazała dosłownie nic, kilka dośrodkowań, parę zrywów, same błędy, nerwowe ruchy i strach w oczach. Różnica klas widoczna. Oby więcej takich połów Lechitów.
Kontrola Lecha, próby gości
Strzelca gola Antonio Milica zmienił Bartosz Salamon, widać rotację sił oraz ponowne wprowadzanie Polaka, po jakiego urazie nabawił się w rewanżowym meczu z Bodo/Glimt. Lechia na początku drugiej połowy stworzyła sobie okazję, jednak Lech był czujny i spokojny, a głównie tym spokojem imponował Filip Bednarek. Od razu po natarciu Lechii, gospodarze z powrotem ruszyli na gości. Dużą siłę Lecha w tym meczu stanowiły stałe fragmenty gry, różnego typu dośrodkowania oraz akcje po przejęciu piłki. Gol Mikaela Ishaka również wziął się ze stałego fragmentu gry. Rzut rożny i dziesiąte trafienie szwedzkiego kapitana Lecha Poznań stało się faktem. 3:0 dla Lecha to czas na zmiany, co było jak najbardziej zrozumiałe przed już wiele razy wspominanym meczem w pucharach. O to dzisiaj Johnowi van den Bromowi chodziło i jego piłkarze doskonale wykonali zadanie. I te zmiany przyniosły jeszcze większe ożywienie w grze gospodarzy, Amaral, Velde, Marchwiński czy Sobiech. Każdy z nich wniósł świeżość i chęć pokazania się z jak najlepszej strony. Drugi z nich odwdzięczył się świetną akcją bramkową, zwieńczoną strzałem z dystansu. Norweg pokazał trenerowi, że jeszcze w barwach „Kolejorza” chciałby zaistnieć.
Lech wykonał zadanie
Początkowe pierwsze pięć minut drugiej połowy pokazało, że Lechia próbowała, lecz jedna/dwie akcje to zdecydowanie za mało. Drużyna Marcina Kaczmarka była dzisiaj zdecydowanie za słaba, próbowała zaskoczyć mistrza Polski zmianami, lecz one także nic nie wniosły. Z taką grą Lechia zbytnio nie ma czego szukać w ekstraklasie. Tak to był mistrz Polski, jednak nie ma zawodnika, którego dzisiaj można było wyróżnić w drużynie gości. Pomysł na mecz był, podobny do tego, jaki miał Śląsk Wrocław, jednak gospodarze wyszli dzisiaj o wiele mądrzejsi i już drugi raz tego błędu nie popełnili.
Lech natomiast był dzisiaj nienaruszalny, a goście nie mieli zbyt dużej ilości argumentów, by zagrozić mistrzom Polski. Mecz dobry dla poznańskiego zespołu również pod względem podbudowania morale, czy nabrania pewności siebie przed starciem w Lidze Konferencji. Taki Lech chciałoby się oglądać cały czas, lecz pamiętajmy, to była tylko pogrążona w kryzysie i marazmie Lechia Gdańsk. Gdyby „Kolejorz” zagrał więcej takich meczów w tym sezonie, to z pewnością strata do liderów byłaby mniejsza, ale czasu na Bułgarskiej się nie cofnie. Trzeba iść dalej, a Lech jeszcze może wiele osiągnąć w tym sezonie.
Lech – Lechia 5:0 (Milić 25, Skóraś 44, Ishak 67, Velde 83, 88)
Autor: Mateusz Topolski