Legia Warszawa kontra Widzew Łódź, czyli spotkanie drużyn przez wielu określane „derbami Polski”, czy też „klasykiem” Ekstraklasy. Kto żył w latach 90., z pewnością zachwycał się walką i grą obu drużyn, które toczyły batalie o tytuły mistrzowskie. Również współcześnie rywalizacja obu ekip rozgrzewała fanów na długo przed pierwszym gwizdkiem. Widzew po 10 latach wrócił do Ekstraklasy i z miejsca stał się rewelacją tego sezonu, aktualnie zajmując 4. miejsce w lidze, co jak na beniaminka jest znakomitym osiągnięciem. Za to Legia po katastrofalnym poprzednim sezonie, jest układana na nowo przez byłego szkoleniowca Pogoni Szczecin Kostę Runjaicia. Na razie, kibice przy Łazienkowskiej mogą chwalić Niemca za jego pracę. Pozycja wicelidera i poprawa wyników to z pewnością powód do uśmiechu.
Dlatego nieważne gdzie by te drużyny znajdowały się w tabeli przed spotkaniem, ten mecz zawsze będzie „grzał” polską piłkę i polskich kibiców. Widzew w meczu o punkty jeszcze nie wygrał z Legią w XXI wieku, co stanowi niesamowitą rysę na wizerunku „widzewiaków”. Za to Legia ma patent na Łodzian i przy swoich kibicach zamierzała po raz kolejny udowodnić swoją wyższość.
Wyrachowana Legia i nierówny Widzew
Pierwsze 15 minut w wykonaniu Widzewa, cytując klasyka „PERFEKT”. Niestety dla Łodzian „im dalej w las” pierwszej części spotkania, tym Legia bardziej kontrolowała mecz. W 18. minucie po niesamowitym dośrodkowaniu Kapustki świetnie do piłki za pleców Ciganiksa wyskoczył Paweł Wszołek, wyprowadzając gospodarzy na prowadzenie. Widzew cofnął się, zaczął czaić się na kontry. Nie odkryje Ameryki, jeśli napiszę, że wszystkie akcje Legii przechodziły przez kapitana, czyli Josue. Kluczowy zawodnik Legii, Portugalczyk w tym sezonie wręcz przewyższa poziom ligi. Jacek Zieliński i spółka zdecydowanie muszą zrobić wszystko, aby zatrzymać Portugalczyka.
Widzew wyszedł na ten mecz z pomysłem, nie przestraszył się Legii, chciał narzucić swoje tempo. Była to inna gra niż Cracovii, która dwa tygodnie wcześniej na Łazienkowską zawitała i jedyne czym próbowała zaskoczyć to kontrami. Na pewno w barwach Widzewa należy pochwalić Bartłomieja Pawłowskiego, przez niego przechodziła większość akcji — jest kimś dla Widzewa kim dla Legii jest Josue. Na plus również Marek Hanousek, który dwoił się i troi, aby zatrzymywać ataki Legii przechodzące przez środek pola. W Legii natomiast świetnie funkcjonowały wahadła, przede wszystkim Paweł Wszołek.
Widzewski charakter
Druga połowa od samego początku przebiegała pod dyktando Legii. Obserwowaliśmy okazje Kapustki oraz Josue, świetna interwencje w obronie Jędrzejczyka, jak i Nawrockiego. Widzew wydawał się niepewny. Brakowało piłek za linię obrony Legii w kierunku Jordiego Sancheza. Zmiany Janusza Niedźwiedzia ożywiły jednak oblicze drużyny. Widzew starał się znowu powrócić do kontrolowania piłki i w końcu przyniosło to efekt. Po raz kolejny trener miał nosa, wprowadzając na boisko Hansena, który odwdzięczył się już drugą bramką z ławki. Wydawało się, że Legia ma wszystko pod kontrolą, usypiała Widzewa i myślała, że nic jej już się nie stanie. Nic bardziej zgubnego.
Łodzianie poczuli krew i po raz kolejny pokazali swój widzewski charakter. Długo jednak remis na tablicy wyników nie widniał. Legia po 6 minutach odzyskała prowadzenie po ataku pozycyjnym, świetnej akcji skrzydłowej Pawła Wszołka i bramce samobójczej Hanouska, który zagrał udaną pierwszą połowę, jednak drugiej nie będzie wspominał już tak dobrze. Chciał uprzedzić i wybić piłkę, spod nóg Igora Strzałka, doprowadził do straty gola. Legia po chwili po raz kolejny, na własne życzenie straciła prowadzenie. Faul przed polem karnym, do piłki podszedł Bartłomiej Pawłowski, który co jak co, ale rzuty wolne bić potrafi i po rykoszecie muru Legii, a dokładnie Pawła Wszołka piłka trafiła do bramki. Wynik 2:2 nie uległ już zmianie.
To było świetne widowisko
Im dłużej ten mecz trwał, tym bardziej utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że Legia to drużyna w przebudowie, jednak jest po prostu bardziej poukładana i doświadczona w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. Natomiast Widzew, powtórzę się, ale to beniaminek. Dla większości tych piłkarzy rozgrywki Ekstraklasy to nowość i takie mecze jak ten z Legią jeszcze pewnie nie raz się wydarzą. Słowa uznania dla gospodarzy, którzy w tym sezonie nie przegrali ani jednego meczu w lidze, który był rozgrywany przy Łazienkowskiej. Widzewowi nie pozostaje nic innego jak praca i kto wie, może w następnych „derbach Polski” uda się pokonać „Wojskowych”?
Legia – Widzew 2:2 (Wszołek 18, Hanousek 76 sam – Hansen, Pawłowski 83)
Autor: Mateusz Topolski