Wczorajszego wieczoru miało miejsce otwarcie serii pierwszej rundy fazy play-off pomiędzy Boston Celtics a Brooklyn Nets. Z tej okazji dostaliśmy kawał dobrej koszykówki i chyba w końcu w pełni poczuliśmy smak najlepszego okresu w sezonie NBA.
Pierwsza połowa była pojedynkiem, w którym żadna ze stron nie odpuszczała i żadna nie potrafiła ugruntować swojej przewagi. W 3. kwarcie Boston pokazał się z najlepszej możliwej strony, dzięki czemu w pewnym momencie wyrobili sobie nawet przewagę w postaci 15 PTS. Nets jakimś cudem udało się to jednak zniwelować.
Jayson Tatum był niesamowity na parkiecie, ale był też czas, że to Kyrie Irving skradł show w Bostonie. Zwłaszcza że Kevin Durant nie był sobą.
Oczywiście nie jest żadną tajemnicą, że od czasów odejścia Kyriego z Bostonu, ten nie jest już tam mile widziany. W regular season, kiedy Nets grali na parkiecie Celtics, ten celowo splunął na logo „zielonych”, a następnie je zdeptał. Wczoraj nie zabrakło trash talku czy podburzania kibiców drużyny przeciwnej w jego wykonaniu.
Rzecz jasna Kyrie spiął się na ten mecz niemiłosiernie, wskutek czego prawie wykręcił 40 pkt (skończył z linijką 39-5-6). Warto zaznaczyć, że ten gość właśnie obchodzi ramadan. Do szczęścia zabrakło mu KD, którego tej nocy nawiedziły demon lub Nica Claxtona z innej rzeczywistości. Z takiej, w której center Nets umie wykonywać rzuty osobiste, bowiem z perspektywy końcowego wyniku, wystarczyłoby trafić jeszcze dwie z czterech prób (1/5 FT w jego wykonaniu).
Piłka była jednak po stronie Boston Celtics, którzy w całym meczu popisywali się świetnym „ball movement”, a do szpiku kości pokazali to wraz z końcową syreną. Po ostatniej trójce Irvinga było 114:111 dla Nets. Mecz zakończył się wynikiem 115:114 dla Bostonu.