James Harden był jednym z „bohaterów” tegorocznego Trade Deadline, jeśli nie odegrał w nim nawet głównej roli. Kibice w Filadelfii naprawdę oczekiwali jego debiutu w barwach 76ers, o czym może świadczyć m.in. fakt, że odkąd Harden został sprowadzony do klubu, jego koszulka sprzedaje się najlepiej w całym NBA. Minionej nocy do Minneapolis przyjechała ekipa z Minessoty. Jak poszło gospodarzom, a w szczególności Hardenowi?
Scary hours, czyli show Jamesa Hardena
Zespół Doca Riversa zabawił się z Minnesotą Timberwolves, a James Harden był jednym z głównych kreatorów tego sukcesu. Zanotował 27 pkt (przy 58% FG), zebrał 8 piłek i 12 razy asystował, co daje mu double-double w debiucie. Jakby tego było mało, jego skuteczność rzutów za 3 w tym meczu wyniosła 73%.
Fantastycznie przy nim czuł się lider 76ers, czyli Joel Embiid, który również mógł się pochwalić double-double, ale również największą zdobyczą punktową na parkiecie (34 PTS przy 56% FG). Do tego dorzucił 10 zbiórek i 3 asysty.
Warto zaznaczyć, że kibice martwili się o styl gry „Brodacza”, który może ograniczyć ich młody talent o nazwie Tyrese Maxey. No cóż, chyba obawy nie miały racji bytu, ponieważ Maxey rzucił 28 pkt tej nocy, 2 razy zebrał piłkę i 2 razy asystował. W przypadku zdobytych „oczek” uplasował się za Embiidem, ale tuż przed Hardenem. Natomiast doświadczony All-Star w postaci Jamesa potrafił się dogadać z młodszym kolegą na parkiecie.
Póki co w Filadelfii mają tylko i wyłącznie powody do radości, ponieważ Harden chce grać i pokazał, że umie to robić świetnie, nie ograniczając przy tym młodego Maxeya, a wspomagając za to bardzo dobrze lidera drużyny w postaci Embiida. Do tego atmosfera w zespole wydaje się być również niczego sobie.