Lech Poznań zaczął sezon od przegranego Superpucharu Polski, wielu pogubionych punktów w lidze oraz niepokojącej liczbie traconych bramek. Kończy natomiast z 4-punktową stratą do lidera (choć po rozegraniu zaległych spotkań może się ona powiększyć, ale pamiętajmy, że Lech jesienią rozegra mecz mniej od większości zespołów) oraz z awansem do fazy pucharowej Ligi Konferencji (wprawdzie została jeszcze jedna kolejka, ale profil Football Meets Data w serwisie X ocenia szanse Lecha na TOP 24 na 99,8%). Czy taką jesień Kolejorza można uznać za udaną?
Cel? Obronić mistrzostwo Polski
Lech Poznań przystępował do tego sezonu z bardzo trudnym zadaniem w postaci obronienia tytułu. W Ekstraklasie to wyzwanie przerastało kolejnych mistrzów Polski w ostatnich latach. Ostatnim zespołem, który triumfował dwa razy z rzędu była Legia Warszawa, która obroniła mistrzostwo kraju w sezonie 2020/21. Dla kolejnych zdobywców tytułu następny sezon jest znacznie trudniejszy, ponieważ muszą łączyć rozgrywki Ekstraklasy z europejskimi pucharami (Legia z sezonu 2020/21 akurat nie musiała). Mistrz Polski ma zdecydowanie łatwiejszą ścieżkę do utrzymania się w Europie na jesień od pozostałych pucharowiczów, stąd późniejsze problemy w punktowaniu na krajowym podwórku. W tak wyrównanej lidze jak Ekstraklasa bagaż dodatkowych sześciu meczów jesienią, w tym trzech wyjazdów, jest sporym obciążeniem i utrudnieniem w zdobywaniu ligowych punktów.
Lech mógł jednak realnie myśleć o mistrzostwie Polski, ponieważ skład pucharowiczów oraz awans w rankingu UEFA w poprzednich latach, który przełożył się na lepsze rozstawienie w eliminacjach sprawił, że wszystkie cztery zespoły uważane latem za najsilniejsze awansowały do Ligi Konferencji. Oznaczało to, że najprawdopodobniej – a po rundzie jesiennej możemy napisać, że na 99% – do zdobycia mistrzostwa będzie potrzebna mniejsza liczba punktów niż można było zakładać przed startem sezonu.
Ubytki kadrowe
Niels Frederiksen na starcie sezonu już napotkał problemy. W eliminacjach do europejskich pucharów trudno było mu bazować na tym, co zdążył już wypracować z zespołem, ponieważ sytuacja kadrowa w ofensywie zrobiła się nieciekawa. Odszedł tylko Afonso Sousa, ale Ali Gholizadeh, Patrik Walemark i Daniel Hakans również byli niedostępni przez urazy. Niels Frederiksen stracił czterech z sześciu zawodników z najwyższą liczbą bezpośrednich udziałów przy golach w poprzednim sezonie Ekstraklasy. Ten kwartet odpowiedzialny był za 42,2% dorobku Lecha w klasyfikacji kanadyjskiej.
Kolejnym zawodnikiem kluczowym w zdobyciu mistrzostwa Polski, a kontuzjowanym przez całą rundę jesienną jest Radosław Murawski. Brak defensywnego pomocnika w połączeniu ze spadkiem formy Alexa Douglasa oraz Antonio Milicia, trudnym wejściu do drużyny Mateusza Skrzypczaka oraz pozostałych kontuzjach obrońców na starcie sezonu (wypadali jeszcze Pereira, Gumny, Salamon i Douglas) spowodował bardzo poważne problemy Lecha w defensywie. Do wrześniowej przerwy na zgrupowania reprezentacji mistrzowie Polski zachowali tylko jedno czyste konto (z Breidablik na wyjeździe). Pięć bramek strzelił im Genk, cztery – Cracovia, trzy – Lechia.
Czy Lech Poznań znalazł rozwiązania na problemy?
Kontuzje ofensywnych zawodników sprawiły, że Lech odważnie działał na rynku transferowym. Na pozycję skrzydłowych oraz ofensywnego pomocnika – czyli te, z których obsadą trener miał największy problem – przyszli Leo Bengtsson, Pablo Rodriguez, Luis Palma oraz Taofeek Ismaheel. Na lidera zespołu zdecydowanie wyrósł Luis Palma, który w punktacji kanadyjskiej ustępuje tylko Mikaelowi Ishakowi. Rodriguez początkowo zawodził, ale z czasem coraz bardziej przekonuje kibiców, natomiast Bengtsson i Ismaheel wydają się bardzo dobrymi opcjami na wejście z ławki, gdy wszyscy skrzydłowi będą zdrowi oraz w swojej optymalnej dyspozycji. Nie da się ukryć, że Lech Poznań stracił na jakości w ofensywie po kontuzjach Walemarka, Hakansa i Gholizadeha (choć on wrócił na ostatnie mecze rundy), natomiast zarząd wspólnie z trenerem potrafili te straty zminimalizować – zarówno przez przyzwoite transfery, jak i umiejętne wkomponowanie nowych nabytków do systemu gry drużyny. Być może nie tak szybko jak oczekiwali tego kibice, ale finalnie się to udało.
W buty kontuzjowanego Radosława Murawskiego miał wejść z kolei wypożyczony ze Slavii Praga Timothy Ouma. Kenijczyk już na samym starcie przygody na Bułgarskiej pokazał dwie różne twarze – klasowej „6-tki” odzyskującej piłki i stopującej akcje przeciwnika, ale także zawodnika mającego ogromne problemy z koncetracją przy piłce, właściwym podaniu oraz podjęciu odpowiedniej decyzji. Jak na defensywnego pomocnika notował zdecydowanie za dużo strat, więc Niels Frederiksen nie miał przekonania czy warto w niego inwestować, ale z czasem, gdy nabrał rytmu meczowego, 21-latek zaczął grać bardziej odpowiedzialnie, a wyniki zespołu w meczach, które rozpoczynał w wyjściowej jedenastce go broniły. Kłopoty z obsadą środka obrony otworzyły natomiast szansę przed 18-letnim Wojciechem Mońką, który wskoczył do podstawowego składu i ma za sobą bardzo udaną rundę, dając Kolejorzowi więcej stabilizacji formacji defensywnej.
Lech Poznań ma jeszcze wszystko w swoich rękach
Dla zespołu ze stolicy Wielkopolski nie była to łatwa runda ze względu na wspomniane wyżej czynniki. Z piętnastu zawodników, którzy w poprzednim sezonie Ekstraklasy rozegrali najwięcej minut w ostatnim meczu Ligi Konferencji z Mainz wyszło na boisko sześciu (Mrozek, Pereira, Gurgul, Kozubal, Gholizadeh, Ishak). Pozostałą piątkę stanowią trzy letnie transfery (Mateusz Skrzypczak, Luis Palma, Pablo Rodriguez) oraz dwóch piłkarzy, których Niels Frederiksen w obecnym sezonie wprowadził na wyższy poziom (Wojciech Mońka oraz Filip Jagiełło). Z ławki weszło natomiast pięciu graczy pozyskanych w letnim okienku transferowym (Ouma, Ismaheel, Bengtsson, Agnero, Moutinho). Przy Bułgarskiej doszło do większej przebudowy kadrowej niż docelowa skala w momencie, gdy zdobywasz mistrzostwo Polski. Ale taki przebieg zdarzeń został wymuszony sytuacją zdrowotną wielu piłkarzy.
Dla Lecha była to trudna i wymagająca runda, ale koniec końców nie można zaklasyfikować jej jako przegranej. Wprawdzie średnia 1,53 pkt/mecz to spory zjazd w porównaniu do poprzedniego sezonu (2,06 pkt/mecz), jednak strata czterech „oczek” do lidera, gdy w miejsce kluczowych zawodników musiałeś wprowadzać wielu nowych graczy do zespołu grając regularnie dwa mecze w tygodniu i nie mając czasu na trening jest wynikiem jak najbardziej do zaakceptowania. Najważniejsze dla Kolejorza, że ciągle utrzymuje się w wyścigu o mistrzostwo Polski i – o ile nie stanie się cud – zagra na wiosnę w Lidze Konferencji. Jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę, ze w trzech meczach Lech Poznań tracił prowadzenie po obejrzeniu czerwonej kartki (z Rakowem, Arką i Cracovią), co łącznie kosztowało ich 7 punktów to w klubie mogą mieć przekonanie, że zasłużyli na więcej, a wówczas postrzeganie rundy jesiennej Lecha byłoby znacznie, znacznie lepsze.
Runda wiosenna zweryfikuje pracę Nielsa Frederiksena
Miniona jesień pokazała, że Niels Frederiksen chce kontynuować sposób gry oparty na dominacji, utrzymywaniu się przy piłce i grze pozycyjnej, a zespół w fazie posiadania piłki ma trzymać się struktury 3-1-6 w atakach pozycyjnych. Lech Poznań pod wodzą duńskiego trenera ma wyraźną tożsamość. Gdyby obraz telewizyjny był tylko czarno-biały, a sylwetki piłkarzy zostałyby ujednolicone, fani Ekstraklasy i tak rozpoznaliby Kolejorza po sposobie grania i rozstawieniu piłkarzy. Za to bez wątpienia Frederiksena trzeba pochwalić. Runda wiosenna będzie jednak dla niego kolejną weryfikacją, ponieważ po powrocie do zdrowia Murawskiego, Haakansa i Walemarka wymówek już być nie może.
