Wyścig na Silverstone w 2023 przeszedł już do historii. Przyniósł on masę ciekawych manewrów, kontrowersji i przemyśleń. Kierowcy dali pokaz swoich umiejętności i po raz kolejny pokazali, że na tym torze emocje są z góry gwarantowane. Działo się i na szczęście nie tylko ze względu na obecność w padoku Pepa Guardioli czy Brada Pitta.
Wskrzeszenie McLarena
Od samego początku weekendu było widać, że z tej mąki będzie chleb. McLaren prezentował się bardzo dobrze, czego dowodem był znakomity wynik w kwalifikacjach. Lando Norris startował z drugiej pozycji, a tuż za nim Oscar Piastri. Obawiano się jednak przed wyścigiem, że pomarańczowe bolidy będą odstawały tempem wyścigowym i szybko zaczną tracić pozycje. Nic bardziej mylnego. Na pierwszych okrążeniach obaj kierowcy walczyli z Maxem, a przez resztę wyścigu kontrolowali swoje pozycje, jadąc bardzo dobrym tempem.
Roszady spowodowane żółtą flagą sprawiły, że Oscar Piastri będzie musiał poczekać na swoje pierwsze podium w F1. Nie zmienia to faktu, że McLaren zanotował niebywały postęp. W samym wyścigu na Silverstone zdobyli więcej punktów niż we wszystkich pozostałych wyścigach razem wziętych. Ruszyło w końcu i oby to nie była przysłowiowa „jaskółka”, a początek lepszej formy na drugą część sezonu. Formuła 1 potrzebuje konkurencyjnego McLarena. Z przyjemnością się oglądało poczynania kierowców tego zespołu w niedzielne popołudnie. Na ten moment Mika Hakkinen miał rację.
Williams idzie w górę
Chwalimy Williamsa i trzeba go chwalić. To jaki postęp wykonuje ten zespół to coś wspaniałego. Logan Sargeant na razie jeszcze czeka na swoje pierwsze punkty w Formule 1, lecz na Silverstone już był na 11. miejscu. Kolejne zdobycze dokłada regularnie Alex Albon, prezentujący wspaniałą formę. Dostał w miarę konkurencyjne auto i pokazuje, na co go stać. Cały czas też ma coś do udowodnienia fanom F1, a przede wszystkim sobie. Na ten moment zamyka wszystkim usta swoją świetną jazdą, a plotki łączące go z fotelem w Ferrari od sezonu 2025 nie wzięły się znikąd. Oby tak dalej.
Najważniejszy jest postęp, a ten jest widoczny gołym okiem. Skoro w tempie wyścigowym Williams potrafi konkurować z Astonem Martinem czy Ferrari to jest informacja, z której nic tylko się cieszyć. Krok po kroku, byle do przodu. Zwłaszcza gdy popatrzymy na ostatnie lata w wykonaniu tego zespołu, to ten rok pozwala na razie na delikatny uśmiech.
Kiedy koniec cierpliwości do Pereza?
Ktoś powie czy jest sens wspominać znowu o Perezie? Oczywiście, że jest. Na pewno większy niż o Ferrari, do którego już straciłem cierpliwość. Zresztą u nich po staremu. Podobnie zresztą u Meksykanina. Perez kolejne kwalifikacje nie awansuje nawet do Q2. Dramat. Wstyd. Kompromitacja. Brak słów. Ja rozumiem, że „Checo” nigdy nie dysponował i nie będzie dysponował genialnym tempem kwalifikacyjnym. Jednak to, co robi w tym sezonie woła o pomstę do nieba. Są jakieś granice żenady i Perez już ją dawno przekroczył. Max jest osamotniony i tak naprawdę sam ciągnie całego Red Bulla.
Jedno zwycięstwo Pereza w tym sezonie nie może przyćmić tego, jak słaby jest to sezon w jego wykonaniu. Niejednokrotnie mówiło się o walce między Red Bullami o tytuł mistrza świata, a w tym momencie się mówi o potencjalnym zastępcy za Meksykanina. Cierpliwość Helmuta Marko i Christiana Hornera ma pewne granice i z pewnością jest ona na skraju. Mogą mówić w nieskończoność, że jego pozycja jest niezagrożona, lecz jest to gadanie pod publiczkę i na odsunięcie presji. Z pewnością pojawiają się negatywne myśli na temat przyszłości Pereza. Gdyby jeszcze „Checo” miał do dyspozycji przeciętny bolid, to można by to jakoś tłumaczyć, ale nie w Red Bullu. Po wyścigu w Austrii wydawało się, że Perez odsunął od siebie czarne chmury, jednak po zmaganiach na Silverstone wróciły one nad jego głowę z podwójną siłą.
Zadyszka Astona Martina
7. miejsce w wyścigu Fernando Alonso nie może przyćmić tego, że zespół Astona Martina przeżywa delikatny regres. Kolejny wyścig są mało konkurencyjni. Bez jakiejkolwiek walki uznają wyższość swoich rywali, godząc się na „tułanie” pod koniec pierwszej dziesiątki. Na ten moment wyniki i osiągi tego zespołu w żadnym stopniu nie przypominają ich wyczynów z początku sezonu. Wtedy mówiliśmy o drugiej sile w obecnej stawce. Obecnie trudno ich już tak postrzegać, a strata do drugiego Mercedesa wynosi już 22. punkty. Nie widać na ten moment w zespole ikry. Żadnego postępu. Tak jakby pokazali swoje najlepsze oblicze i na tak wczesnym mimo wszystko etapie sezonu zabrakło im paliwa. Wygląda to tak, jakby zaniechali rozwoju obecnego bolidu, przez co wpadli w stagnację. Czas się obudzić, bo konkurencja nie śpi, a nie wszystkie słabsze wyniki, czy problemy można tłumaczyć specyfikacją toru.
„Quo vadis” Alpine?
Mówiliśmy o postępie Williamsa czy McLarena, a gdzie w tym wszystkim jest zespół Alpine? No właśnie nie wiem. Nie potrafię określić potencjału tego zespołu. Zaczynają też pojawiać się awarie. Kierowcy walczą o pojedyncze punkty, czyli maksimum, na co ten zespół w tym momencie stać. Aspiracje są większe, ale jak zwykle na samym gadaniu się kończy. Zespół zmierza donikąd. Nie mówimy tutaj o zadyszce jak w przypadku Astona Martina, tylko o braku jakiekolwiek werwy i charakteru od początku sezonu.
Zespół zadomowił się w środku tabeli konstruktorów, myśląc, że wszystko im się należy. Otóż nie. Taki McLaren pokazał, że jeden dobry wyścig wystarczy do tego, aby szybko przesuwać się w klasyfikacji generalnej. 6. miejsce to na pewno nie jest lokata, która zadowala ten zespół oraz ich kierowców. Co jak co, ale Esteban Ocon i Pierre Gasly niejednokrotnie pokazali, że jeździć potrafią. Jak tak dalej pójdzie to jeszcze Williams, który stopniowo zdobywa pojedyncze punkty dzięki Albonowi, będzie niebezpiecznie się zbliżał do francuskiego zespołu. A tego raczej nikt w tym zespole nie chce.