ŁKS prawie ograł mistrza Polski. Papanikolau uratował punkt

Terminarz nie rozpieszcza ŁKS-u. Gdy udało się wreszcie piłkarzom z Łodzi złapać wiatr w żagle, to w 25. kolejce musieli zagrać z Rakowem Częstochowa. Na stadion przy alei Unii Lubelskiej przyjechała drużyna, która także ostatnio może imponować formą. Mecz rozpoczął się zaskakująco, bo ekipa gospodarzy podjęła rękawicę i tanio skóry nie sprzedała. 

REKLAMA

Czy ŁKS ugra tu punkty?

Jeszcze do niedawna ŁKS Łódź był skreślany w kontekście walki o utrzymanie. Jeśli będą do końca sezonu grać tak jak w pierwszej połowie, to jest szansa na pozostanie w Ekstraklasie. Szkoleniowiec ŁKS-u stwierdził nawet przed meczem, że Wynik osiągnięty w spotkaniu z Puszczą był momentem przełomowym. Pozwolił uwierzyć w to, że nasza praca nie idzie na marne„. Tak jakby trener Marcin Matysiak zrobił z chłopców mężczyzn. Raków mógł dziękować szczęściu, że zabrakło go przy przebojowej akcji Kamila Dankowskiego. Prawy obrońca powinien strzelić bramkę w sytuacji, kiedy wbiegł w pole karne i dostał perfekcyjne podanie od Daniego Ramiereza. Trafił jednak w słupek.

Z drugiej strony piłkarze Medalików mieli dzisiaj konkurs strzelania ponad bramką. Zupełnie jakby postawili sobie cel, aby trafić jak najwięcej fanów siedzących za plecami Aleksandra Bobka. A jeśli już piłka leciała w światło bramki, to wtedy wyrastali spod ziemi defensorzy ŁKS-u i przyjmowali strzał na ciało. Szkoda tylko, że pod koniec najczęściej oglądaliśmy sędziego Bartosza Frankowskiego na odbiornikach. Gra się trochę zaostrzyła, przez co mieliśmy częste przerwy. Piłkarze nie oszczędzali się wzajemnie, choć żółtą kartkę obejrzał jedynie Husein Balić. Podsumowując, to była ciekawa i zaskakująca część spotkania. I potwierdzająca statystykę bezpośrednich starć obu zespołów w Łodzi.

źródło: X PKO BP Ekstraklasy

To jest po prostu Ekstraklasa

Na drugą połowę podopieczni Dawida Szwargi wyszli z prawdziwą sportową złością. To było swoiste natarcie na bramkę bronioną przez Bobka. Młody bramkarz dyrygujący całą formacją defensywną mimo to zachowywał czyste konto. Próbował John Yeboah, próbował Ante Crnac, próbował Gustav Berggren. Strzelić gola się nie udało. ŁKS przetrwał i znów zaskoczył.

W 66. minucie przypomnieliśmy sobie, że przecież to jest Ekstraklasa. Tu nie może być normalnie. Rycerze Wiosny raz zapędzili się pod pole karne Vladana Kovacevicia i to pośrednio przyniosło im bramkę. Po zagraniu ręką Berggrena w polu karnym arbiter wskazał na wapno. Do rzutu karnego podszedł Dani Ramirez, a ŁKS wyszedł na prowadzenie. To się musiało tak skończyć. Raków przejął inicjatywę, po czym sam stracił bramę. 

źródło: X Canal+ Sport

Kłopoty gospodarzy trwały dalej, bo Raków podjął jeszcze większe starania. Ich cel był jasny, ale do realizacji było daleko. Cóż powiedzieć, że w 83. minucie prawie mieliśmy 2:0. Rajd Antoniego Młynarczyka zakończył się dograniem i strzałem Kaya Tejana w słupek. Co to by była za historia. A tak dalej trzeba było wierzyć, że piłkarze z Częstochowy nie zdołają pokonać Bobka. Całe szczęście, golkiper miał wsparcie wszystkich zawodników z pola. Każdy z nich, jak jeden mąż, bronił dostępu do swojej bramki z taką determinacją, że miało się wrażenie, jakby dali się pokroić za czyste konto. 

Raków w ostatniej minucie dopiął swego. Strzał Ante Crnaca jeszcze został obroniony przez Bobka, ale Giannis Papanikolau dobił piłkę i doprowadził do remisu. Nie udało się dowieźć prowadzenia do końca ŁKS-owi. Przez moment byli nawet nad Ruchem Chorzów w tabeli. Mimo wszystko należy docenić postawę obu drużyn. Podział punktów może powodować niedosyt zarówno u Matysiaka jak i Szwargi.

źródło: X Canal+ Sport

ŁKS Łódź – Raków Częstochowa 1:1 (k. Ramirez 69′ – Papanikolau 90+7)

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,603FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ