KOPENHAGA POSKROMIONA! Co za występ Jagiellonii!

Jagiellonia Białystok dziś rozpoczęła pisanie nowego rozdziału swojej ponad 100-letniej historii. Rozegrała ona bowiem swój pierwszy mecz w fazie zasadniczej europejskich pucharów od dnia powstania białostockiego klubu. Coś, co kilka miesięcy temu mogło się wydawać czymś abstrakcyjnym, nierealnym dla kibiców Jagi, wreszcie stało się rzeczywistością. Swoją europejską przygodę w Lidze Konferencji białostoczanie rozpoczęli w stolicy Danii, gdzie zmierzyli się z FC Kopenhaga. Podopieczni Jacoba Neestrupa zajmują aktualnie 2. miejsce w tabeli duńskiej Superligi, tak jak Jagiellonia w Ekstraklasie. Jednakże faworytem tego starcia był zespół z Zelandii, który zna smak zwycięstwa z polskim zespołem – rok temu w dwumeczu ostatniej fazy eliminacyjnej Ligi Mistrzów ograł on Raków Częstochowa.

Stłamszona Jagiellonia

Zgodnie z oczekiwaniami, lepiej to spotkanie rozpoczęli Duńczycy. Mieli oni zdecydowanie więcej z gry niż Jaga. Zresztą to ma swoje odzwierciedlenie w statystykach – w pierwszych 10 minutach kopenhaski zespół miał posiadanie piłki na poziomie 85%! Podopieczni Jacoba Neestrupa dużo wymieniali podań między sobą, starając się spokojnie, lecz skrupulatnie zbliżać się do bramki Jagiellonii. Na efekty gospodarze nie musieli długo czekać, ich starania szybko zaowocowały. W 11. minucie Marcos López oddał niebezpieczny strzał bezpośrednio z rzutu wolnego, lecz fantastyczną interwencją popisał się Sławomir Abramowicz. Chwilę później, po wykonaniu rzutu rożnego, Peruwiańczyk wrzucił piłkę w pole karne, a w powietrzu znalazł ją Pantelis Hatzidiakos. Nikt z zespołu mistrza Polski nie zareagował na strzał Greka, nie próbował mu w tym przeszkodzić. Białostoczanie oddali pierwszego gola za bezcen.

REKLAMA
źródło: Polsat Sport/X

Podopieczni Adriana Siemieńca nie stawiali w zasadzie żadnego oporu. Było wiadomo już przed meczem, że na papierze to Kopenhaga ma lepszy zespół. Jednakże to nie oznacza, że nie można raz na jakiś czas napędzić strachu rywalom. A kiedy już Jaga miała piłkę, to jakby nie do końca wiedziała, co z nią zrobić. Starali się, ale na nic to się nie zdawało. Przeciwnicy z Danii takich rozterek nie mieli. W 18. minucie kopenhażanie mogli błyskawicznie podwoić swoją przewagę. Mohamed Elyounoussi rozmontował obronę Jagi podaniem i odnalazł nim Kevina Diksa. Na szczęście dla białostoczan Holender przestrzelił w bardzo dogodnej okazji.

Białostoczanie wyrównują!

Z czasem jednak gra podopiecznych Adriana Siemieńca mogła się coraz bardziej podobać. Dominacja gospodarzy nie była już aż tak wyrazista, jak to miało miejsce na początku spotkania. Mistrzowie Polski zaczęli w końcu stawiać jakiś opór przeciwnikom, próbowali przebić się przez obronę rywala. Jednakże ona dobrze radziła sobie w destrukcji, skutecznie rozbijając ataki Jagiellonii. Wicelider Ekstraklasy robił, co mógł, to znaczy na ile mu pozwalali gospodarze. A na pewno nie pozwalali oni na oddanie strzału – w ciągu 45 minut przyjezdni uderzyli tylko raz, i to nie w światło bramki.

Druga połowa zaczęła się bardzo ciekawie i, co ważne dla nas, dobrze dla Jagiellonii. Najpierw do zespołu z Podlasia uśmiechnął się los, w postaci pozycji spalonej, na jakiej był Elyounoussi. Z tej akcji, w której Norweg brał udział, padła bramka na 2:0 – oczywiście nie została uznana. Nie minęły 3 minuty, a była kolejna akcja, lecz w drugą stronę. João Moutinho rozpędził się na skrzydle, zagrał płasko do środka, do Afimico Pululu, a Angolczyk sprytnie piętą skierował piłkę do bramki. Diks ograny, a Nathan Trott był w wyraźnej konsternacji. W końcu niewiele wskazywało na to, że Jagiellonia zdoła cokolwiek strzelić. A jednak – Pululu tym samym zapisał się w historii klubu jako pierwszy strzelec gola w fazie zasadniczej europejskich pucharów.

źródło: Polsat Sport/X

Mistrz Polski zagrał bez kompleksów

Kopenhażanie wciąż mieli kłopoty z wyczuciem czasu. Po 10 minutach od straconego gola FC Kopenhaga mogła ponownie wyjść na prowadzenie, gdyby później do piłki ruszył Elias Achouri. Na tą akcję szybko odpowiedzieli białostoczanie, a dokładniej Pululu. Napastnik z Angoli miał w 65. minucie doskonałą szansę na ponowne wpisanie się na listę strzelców, jednak w sytuacji sam na sam zwycięską ręką wyszedł golkiper Kopenhagi. To był bardzo dobry moment w wykonaniu przyjezdnych z Podlasia. Choć gospodarze nie ulegali naciskom, to Jaga grała znakomicie, jak na miarę swoich możliwości, momentami zamykając nawet rywala w ich własnym polu karnym. Dobrze również wymykali się spod pressingu oponentów, gdy ci próbowali nim grać.

Czas powoli dobiegał końca, a remis wciąż utrzymywał się na tablicy świetlnej na Parken. Taki rezultat zdawał się zadowalać Jagę, która zaczęła spowalniać przebieg spotkania i jednocześnie uniemożliwiać Duńczykom przebicie się pod bramkę Abramowicza. Mistrzowie Polski bronili się bardzo dzielnie, nie dopuszczali rywali na zbyt blisko do swojego bramkarza. Podopieczni Jacoba Neestrupa wyglądali na sfrustrowanych i podirytowanych wynikiem, a wiadomo, że to wcale nie musiało im wyjść na zdrowie. I nie wyszło, bo zwycięskiego gola nie strzelili.

JAGIELLONIA GÓRĄ!!!

Podział punktów już wydawał się być bardzo dobrym wynikiem. Ale jednak remis 1:1 nie utrzymał się. Na szczęście dla nas – to Jaga strzeliła decydującego gola. W 7. minucie doliczonego czasu gry Darko Czurlinow wyszedł na sam na sam z bramkarzem i strzałem po ziemi ograł Trotta. Historyczne, wiekopomne zwycięstwo stało się faktem!

Białostoczanie mogą być z siebie naprawdę zadowoleni. Nie mieli wiele okazji – dysproporcja w ilości oddanych strzałów jest ogromna na korzyść Kopenhagi. Jednakże swoje możliwości wykorzystali do maksimum i to dzięki temu udało się zdobyć trzy punkty. Jaga weszła niemrawo w ten mecz, ale z czasem rozkręciła się i momentami grała z duńską ekipą jak równy z równym, a nawet to ona dyktowała warunki gospodarzom. W skrócie – wyśmienity występ przeciwko wyżej notowanemu rywalowi.

FC Kopenhaga – Jagiellonia Białystok 1:2 (Hatzidiakos 12′ – Pululu 51′, Czurlinow 90’+7)

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,698FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ