Ayrton wiedział. Był na tyle doświadczonym kierowcą, żeby zrozumieć powagę sytuacji. Był 29 kwietnia 1994 roku, sesja treningowa przed Grand Prix San Marino na torze Imola. Dwanaście lat młodszy rodak Senny – Rubens Barrichello, zaliczył poważny wypadek, wjeżdżając w bandę z ogromną prędkością. Trwała akcja ratunkowa, a kamery telewizyjne pokazywały zdruzgotanego Ayrtona. To miał być jego sezon.
Po wielu latach opuścił ekipę McLarena, wiążąc się z teoretycznie silnym Williamsem
Tym samym Williamsem, w którym zastąpił swojego odwiecznego rywala – Alaina Prosta. Nowy sezon nie zaczął się zgodnie z oczekiwaniami. Senna chciał zrobić wszystko, żeby po raz czwarty świętować tytuł mistrzowski, a jednocześnie musiał zmagać się z niespodziewanie zawodnym bolidem. Przez lata uważano, że Brazylijczyk nie znosił Francuza, ale to nie prawda. Senna nie znosił przegrywać. Nie pozostawiał sobie miejsca na słabości. Prowadził w wyścigu z dużą przewagą? Robił wszystko, żeby zdublować rywali. Chciał ich upokorzyć, pokazać, że jest mistrzem. Walczył o coś więcej niż tytuły. Walczył o swoją legendę, swoje zasady i przekonania. Na starcie sezonu 1994 dwukrotnie zdobywał pole position i dwukrotnie nie potrafił dojechać do mety. Frustracja narastała. Mimo zakazów lekarzy, postanowił spotkać się z Barrichello w szpitalu. Publicznie zabrał głos w sprawie bezpieczeństwa kierowców. To był smutny początek weekendu Formuły 1. Jednego z najczarniejszych w dziejach sportu.
Dzień później, 30 kwietnia 1994 roku, odbywały się kwalifikacje. Ayrton Senna po raz kolejny zmierzał po pole position – 65 w swojej karierze, co na tamten moment było absolutnym rekordem. To nie miało jednak większego znaczenia. Austriacki kierowca Roland Ratzenberger, jadąc z prędkością blisko 314 km/h, uderzył w betonową ścianę, doznając krytycznych obrażeń. Miliony widzów obserwowały walkę o jego życie, która zakończyła się niepowodzeniem. Wśród nich był Senna. W 2010 roku wydano znakomity film biograficzny „Senna”, który pokazywał niepublikowane wcześniej materiały z tamtych dni. Widać na nich Ayrtona, który przeżywał tragedię austriackiego kolegi. Pusty wzrok, niedowierzanie, walka z myślami. Zdawał sobie sprawę z tego, jak kruche jest życie. Na jego oczach ginął człowiek, z którym dzień wcześniej dyskutował o bezpieczeństwie w wyścigach.
Senna czuł się przybity
Postanowił uczcić pamięć Rolanda, wygrywając wyścig i dedykując mu zwycięstwo. Do swojego bolidu zabrał austriacką flagę, którą miał pokazać po minięciu linii mety. Już na starcie zawodów doszło do kolejnego wypadku. Koło jednego z pojazdów oderwało się i raniło 9 osób na trybunach. Wyścig został przerwany, a kierowcy musieli podążać za samochodem bezpieczeństwa. Nie mogli dogrzać swoich opon i silników, o co Senna miał zresztą pretensje. Po wznowieniu zawodów, razem z Michaelem Schumacherem, ruszyli w pościg. Niestety, Brazylijczyk kilka minut później uderzył w betonową ścianę. Początkowo wydawało się, że to nie było groźne uderzenie. Na pewno nie takie jak Ratzenbergera. Ayrton poruszył głową w bolidzie, co było niejako sygnałem, że jest przytomny. Gdy przez kolejne chwile pozostawał w swoim aucie, jasne się stało, że sytuacja będzie poważniejsza. Ekipa ratunkowa wyciągnęła go z wraku i podjęła próby reanimacji. Kamery telewizyjne pokazywały kałużę krwi, której zabrakło w kolejnych relacjach. To wydarzenie, a także majstrowanie przy nagraniach z bolidów, wywołały olbrzymie kontrowersje, które trwają do dziś. Faktem jest, że część kluczowych materiałów wideo została bezpowrotnie skasowana „w wyniku pomyłki”.
Mimo że śmierć mózgu nastąpiła prawdopodobnie już na torze wyścigowym, Senna został przetransportowany do szpitala, gdzie sztucznie podtrzymywano jego ciało przy „życiu”. Zdaniem ekspertów zrobiono to wyłącznie dlatego, żeby dokończyć wyścig. Przedstawienie musiało trwać, nawet jeśli kosztowało życie jednego z największych aktorów w dziejach. Oczywiście, zaprzeczono tej teorii, chociaż zgodnie z prawem po wypadku Ratzenbergera należało odwołać kwalifikacje i sam wyścig. Konta FIA byłyby biedniejsze o 6,5 miliona dolarów, ale Senna mógłby żyć do dzisiaj. Sam wypadek był niejako zbiorem kilku nieszczęsnych zdarzeń. Lekarze relacjonowali, że poza urazem głowy Senna nie doznał ani jednego złamania. Na jego ciele nie było siniaków. Gdyby uderzenie trafiło kilka centymetrów w prawo lub lewo, najprawdopodobniej wyszedłby z wypadku o własnych nogach.
Główny lekarz F1, profesor Sidney Watkins, który przeprowadzał tracheotomię, opowiedział o tamtych chwilach:
„Wyglądał pogodnie. Podniosłem jego powieki, spojrzałem na jego źrenice i stało się jasne, że doznał silnego urazu mózgu. Wydostaliśmy go z kokpitu i położyliśmy na ziemi. Wtedy on westchnął i – chociaż jestem niewierzący – poczułem, że to była chwila, w której jego dusza odeszła”.
Ayrton żył, stawiając ideały ponad zdrowie. Wierzył w nie, ryzykując własne życie. Zginął, robiąc to, co kochał. Dziś mija 28 lat, odkąd jeden z największych sportowców w historii odszedł jako człowiek, ale pozostał w pamięci jako legenda.