Kibice, którzy postanowili środowy wieczór spędzić na oglądaniu meczu pomiędzy AS Monaco a Benfiką Lizbona z pewnością się nie nudzili. W tym spotkaniu mieliśmy wszystko: sporo goli, zwroty akcji po analizach VAR, a także emocje do ostatniego gwizdka arbitra. Ostatecznie jako zwycięzcy plac gry opuścili goście, którzy gola na wagę kompletu punktów zdobyli w 88. minucie.
W pierwszej połowie górą gospodarze
W pierwszych 45 minutach z lepszej strony zaprezentowali się piłkarze AS Monaco. Ich dominacja była szczególnie widoczna w pierwszym kwadransie gry. Gola na 1:0 w 13. minucie po pięknej, zespołowej akcji i podręcznikowym wyjściu spod pressingu zdobył Eliesse Ben Seghir. Goście próbowali odpowiedzieć, ale mieli problem z dojściem do czystej pozycji strzeleckiej. Swoje szanse na podwyższenie mieli także piłkarze z księstwa, ale ostatecznie nie udało im się zdobyć kolejnego gola przed zmianą stron.
Warto jednak zaznaczyć, że gospodarze mogą czuć się nieco skrzywdzeni. Tego wieczoru sędzia był dość pobłażliwy w stosunku do piłkarzy z Lizbony. Na drugą połowę mogli nie wyjść zarówno Carreras jak i Florentino, którzy z premedytacją faulowali rywali, mając na koncie żółtą kartkę.
Podarunek od obrońców i nieskuteczny Embolo
Na drugą część gry Monaco wyszło bardzo zmotywowane i już chwilę po wznowieniu gry było bliskie podwyższenia prowadzenia. W bardzo dobrej sytuacji Embolo trafił jednak w słupek, co – jak się okazało chwilę później – bardzo się zemściło. Po stronie Benfiki swoją szansę wykorzystał Pavlidis. I umówmy się, że nie miał on trudnego zadania. Wystarczyło, że wyprzedził spóźnionego Majeckiego, któremu niedokładnie odgrywał głową jeden z obrońców.
Monaco miało okazję, by odpowiedzieć w najlepszy możliwy sposób. Świetne długie podanie wykorzystał Akliouche, który z zimną krwią umieścił piłkę w siatce. Z gola nie cieszył się jednak długo, gdyż anulowano go z powodu niewielkiego spalonego. Chwilę później taki sam los spotkał piłkarzy Benfiki. Do bramki Majeckiego trafił Bah, jednak dogrywający mu piłkę Aktürkoğlu także znajdował się na niewielkim spalonym. To jednak nie koniec emocjonalnego rollercoastera. Niedługo później z boiska wyleciał za drugą żółtą kartkę Singo. Od tamtej pory goście mieli przewagę, której – przynajmniej na początku – nie potrafili wykorzystać.
Sporo emocji i szalona końcówka
Działo się sporo, a na zegarze nie było nawet 60 minuty. Jednak to, co najlepsze w tym meczu było dopiero przed nami. Grające w osłabieniu Monaco zdobyło gola na 2-1 w 67. minucie. Po kompletnym rozmontowaniu obrony przeciwników „egzekucji” na Orłach dokonał Magassa.
Jednak, kiedy wydawało się, że piłkarze znad Morza Śródziemnego dowiozą cenne zwycięstwo, do pracy zabrał się Angel Di Maria. Argentyńczyk przez większość spotkania mógł irytować swoją grą, ale w najważniejszym momencie zrobił to co do niego należało. Najpierw, w 84. minucie idealnie dograł na głowę wprowadzonego chwilę wcześniej z ławki rezerwowych Cabrala, który z bliskiej odległości wbił piłkę do bramki. Raptem 4 minuty później piłkarz z Rosario popisał się kolejną fantastyczną asystą. Tym razem autorem gola był Amdouni, który zameldował się na murawie w tej samej minucie co strzelec gola nr 4.
Pierwsza porażka Monaco, trzecie zwycięstwo Benfiki
Do ostatniego gwizdka sędziego wynik się już nie zmienił. Drużyna ze stolicy Portugalii wróci do kraju z cennym kompletem punktów. Duża w tym zasługa Bruno Lage, który celnymi zmianami odmienił losy meczu.
W odmiennych nastrojach swój stadion opuszczą Monakijczycy, których kilka minut dzieliło od utrzymania korzystnego wyniku mimo gry w dziesięciu. Cóż, w piłce nożnej jest już jednak tak, że prawdziwych mężczyzn poznaje się po tym nie jak zaczynają, a jak kończą. Mimo pierwszej porażki w tej kampanii Ligi Mistrzów trener Hutter może być dumny ze swoich podopiecznych.
AS MONACO – BENFICA LIZBONA 2:3 (13′ Eliesse Ben Seghir, 67′ Magassa; 48′ Pavlidis, 84′ Cabral, 88′ Amdouni)