Na papierze? Chyba drugi najciekawszy mecz tego środowego wieczoru, zaraz po starciu Liverpoolu z Realem Madryt (2:0). Aston Villa – Juventus Turyn to spotkanie drużyn, które mają zdecydowanie większe ambicje, niż zajmowane kolejno 12. i 16. miejsce w tabeli Ligi Mistrzów. Mecz sam w sobie może i był ciekawy, parę efektownych akcji na stadionie w Birmingham obejrzeliśmy, lecz bramek nie było. A o nie przecież w futbolu chodzi.
Każdy po równo
Starcie „na szczycie” było rozgrywane na Villa Park, toteż właśnie ekipa gospodarzy lepiej się wprowadziła w mecz. Aktywny był Leon Bailey, nad bramką główkował Pau Torres. Przyjezdni odpowiedzieli niecelnym uderzeniem sprzed pola karnego Kenana Yildiza i dłuższym utrzymaniem się przy piłce. Na każdy ruch jednej drużyny, druga starała się szybko odpowiedzieć.
Groźnie zrobiło gdy na bramkę Michele Di Gregorio uderzał Ollie Watkins. Strzał Anglika nie okazał się jednak na tyle dobry, by zaskoczyć przygotowanego bramkarza. Rewanż przyszedł niemalże natychmiastowo, gdyż Timothy Weah próbował szczęścia z półdystansu, lecz także nie osiągnął oczekiwanego efektu. W międzyczasie mieliśmy jeszcze zablokowany strzał Matty’ego Casha.
Końcówka pierwszej połowy przyniosła jeszcze po jednym ciosie od każdej ze stron. Strzał Francisco Conceicao zatrzymał Emiliano Martinez, zaś próbę z rzutu wolnego Lucasa Digne’a powstrzymała poprzeczka. Wyrównana była to część spotkania i tak jak wskazywał wynik – ciężko było określić, kto był lepszy przed przerwą.
Pogrozili sobie nawzajem i… tyle
Drużyny po kwadransie odpoczynku wróciły na boisko i szybko mogło dojść do przełomu. Prawą stroną ruszył Conceicao, wpadł w pole karne, a piłka po jego zagraniu trafiła w rękę jednego z defensorów The Villians. Sędzia Jesus Gil Manzano nie dał się jednak przekonać i od razu pokazał, że rzutu karnego nie będzie.
Na boisku się trochę podostrzyło, a do głosu coraz częściej zaczął dochodzić Juventus. W ofensywie brylował wspomniany już dwukrotnie Conceicao. Miał jednak pecha, bo w bramce Aston Villi stał świetnie dysponowany Martinez, któremu w 65. minucie po główce Portugalczyka pomogło też szczęście. Do zdobycia bramki zabrakło dosłownie centymetrów. Niewykorzystana okazja się mogła szybciutko zemścić, bo parę minut później John McGinn dostał piłkę tuż przed bramką i zdołał oddać strzał. Utracie bramki przez Juventus zapobiegł jednak Pierre Kalulu. Gracze Villi poszli za ciosem, a Youri Tielemans chciał zaskoczyć Di Gregorio z dystansu. Strzał okazał się zbyt lekki.
Próby na przechylenie szali zwycięstwa na swoją korzyść podejmowano do ostatnich minut meczu. Ale obie defensywy były już skoncentrowane na dowiezieniu remisu. Co prawda w końcówce piłka do bramki wpadła po tym, jak skierował ją tam Morgan Rogers, jednakże gol został anulowany ze względu na faul Diego Carlosa na Di Gregorio.
Nie można powiedzieć, że to było zmarnowane 90 minut. Obie drużyny pokazały trochę dobrego futbolu, ale nie zmienia to faktu, że był to jedyny mecz w tej kolejce Ligi Mistrzów, w którym nie padła bramka. To mówi samo za siebie. Ale duża w tym zasługa Emiliano Martineza, który utrzymał drużynę przy życiu.