Starcie dwóch różnych biegunów. Na północy, liderujący w tabeli Liverpool, który po tym meczu, może odskoczyć drugiemu Manchesterowi City na osiem punktów. Południe należy do podopiecznych Russella Martina, a więc Southampton. Święci w zdecydowanie gorszych humorach. Szorują po dnie tabeli, zajmując ostatnie miejsce z czterema punktami na koncie. Oba zespoły przystępowały do tego starcia bez swoich podstawowych bramkarzy. Kontuzjowany jest zarówno Aaron Ramsdale, jak i Alisson. Na niespodziankę się nie zapowiadało. Zdecydowanym faworytem byli The Reds. Czy Southampton postawiło solidne warunki liderom? Zapraszamy na relację pomeczową.
Od początku tego sezonu, cecha charakterystyczną stylu Southampton jest bardzo karkołomne rozgrywanie piłki od własnej bramki. Co za tym idzie, popełniają proste błędy, które są dla nich brzemienne w skutkach. Podobnie było i dziś. Choć piłką zarządzał głównie Liverpool. Przejął kontrolę nad piłką i regularnie ostrzeliwał bramkę McCarthy’ego.
Southampton nie pozwala się nudzić
Skrupulatne budowanie akcji od podstaw odbiło się czkawką Southampton. Już w 30 minucie piętno na swojej przewadze odcisnął Liverpool, zdobywając bramkę. Wszystko wydarzyło się wskutek dwóch fatalnych błędów, które popełnili Fernandes i Downes – rzecz jasna, wszystko było efektem krótkiego wyprowadzania piłki. Więc dla Świętych, klasyka gatunku. Najpierw Portugalczyk pogubił się w swoich zamiarach, wycofał do Downesa, który mówiąc wprost, asystował przy golu. Na szesnastym metrze piłkę przejął Szoboszlai i pięknym strzałem z lewej nogi, pokonał bramkarza Southampton. Nastroje kibiców na St. Mary’s Stadium uległy znacznemu polepszeniu już dziesięć minut później. Fatalnie zachował się Van Dijk, tracąc piłkę w środkowej strefie boiska. Dopadł do niej Tyler Dibling, pognał w pole karne, a tam… sfaulował go Robertson! Sam Barrot wskazał na jedenasty metr. Rzut karny wyekspediował Armstrong, lecz do zdobycia gola potrzebował drugiej instancji. Pierwotnie świetnie interweniował Kelleher, ale druga próbę od losu otrzymał Szkot, umieszczając piłkę do siatki po dobitce.
Trzeba przyznać, że w pierwszej połowie nie mogliśmy się nudzić. Southampton dało nam wiele emocji, czy to prostymi błędami, czy choćby efektownymi zagraniami, jak popularny no look pass Onuachu. Do szatni piłkarze udali się przy wyniku remisowym.
TOGETHER 👊 pic.twitter.com/xfG9p1UZrZ
— Southampton FC (@SouthamptonFC) November 24, 2024
Problemy zdrowotne gospodarzy nie ustawały. W 37 minucie boisko opuścił Adam Lallana. Do opuszczenia murawy, zmuszony był również Onuachu. Wskutek pojedynku z Gakpo nabawił się kontuzji i zszedł z boiska w towarzystwie braw od publiczności.
Chwilowa euforia na trybunach
Dziesięć minut po rozpoczęciu drugiej części spotkania, nastąpiła erupcja radości na stadionie. Nieudany rzut rożny wykonał Liverpool, wskutek tego z szybką kontrą ruszyli Święci. Młodziutki Dibling nawinął Szoboszlaia, posłał długą piłkę w kierunku Armstronga. Za Anglikiem zapędziła się trójka Konate, Bradley i Robertson. Ten podał do Fernandesa, który pokonał Kellehera. Miejscowi kibice się rozśpiewali, a Arne Slot zareagował zmianami. Na boisku pojawił się Diaz oraz Mac Allister.
Koncert Salaha
Niezwykle pozytywne nastroje na trybunach zostały momentalnie stłumione. Gravenberch posłał piłkę za plecy obrońców w kierunku Salaha. Na wycieczkę krajoznawczą wybrał się McCarthy. Wyszedł poza światło bramki, utorował drogę do bramki Egipcjaninowi, a ten się w takich sytuacjach nie myli. Na tablicy wynikowej wynik 2:2. Wyrównująca bramka mocno napędziła Liverpool. Mocno naciskali na rywali, którzy solidnie się ufortyfikowali w obronie. Swoim nastawieniem prosili się o kłopoty. Znów brylował Salah. Wrzucił piłkę w pole karne, a ręką zagrał Sugawara. Egipcjanin podszedł do jedenastki, pokonał McCarthy’ego. Zarobił także żółtą kartkę, bo bramkę świętował zdjęciem koszulki. Goście wyszli na prowadzenie. Gole Salaha to żadne zaskoczenie, bo egipski faraon błyszczy od początku sezonu. Był to dla niego kolejno 15, i 16 udział brzy bramce w dwunastu meczach Premier League. Niewątpliwie, gdyby zdecydował się nie przedłużać kontraktu z Liverpoolem, byłaby to ogromna strata. Zarówno dla kibiców tego klubu, jak i dla fanów całej Premier League.
— Liverpool FC (@LFC) November 24, 2024
Najbardziej frapującą postacią na boisku był dziś bramkarz gospodarzy, Alex McCarthy. Pomimo dobrej gry na linii bramkowej, wielu interwencji, nie zaliczy tego występu do udanych. Pokazywał też swoją drugą, ciemną twarz. Gra na przedpolu, kontrola piłki i wyczucie gry, nie są to jego cechy dominujące.
Znacznie poniżej swoich standardów zagrał dziś Ibrahima Konate. Ostatnie tygodnie miał świetne. Imponował postawą w obronie, był pewną postacią układanki Arne Slota, lecz dziś nie było tego widać. Miał spore problemy w pojedynkach z rywalami, złapał również żółtą kartkę. Liverpool czek teraz starcie na szczycie, już za tydzień na Anfield przyjedzie mistrz Anglii – Manchester City. A więc będzie to walka o sukcesję w Premier League.