Korona Kielce na kolejkę przed końcem sezonu znajdowała się w trudnej sytuacji. Trudnej, ale nie beznadziejnej. Wszystko ze względu na spotkanie Jagiellonii Białystok z Wartą Poznań. Duma Podlasia musiała wypunktować Zielonych, co w praktyce ograniczało walkę o utrzymanie do konieczności pobicia Kolejorza przy Bułgarskiej. Gdyby Warta przegrała swój mecz (co było bardzo prawdopodobne), a Korona Kielce pokonała Lech Poznań, podopieczni Kamila Kuzery mogliby świętować utrzymanie.
Nie będziemy owijać w bawełnę. To, co zagrał dzisiaj Lech Poznań, było po prostu żenujące. Jeśli działacze naprawdę wierzą, że większość obecnej kadry potrzebuje impulsu i pod wodzą nowego trenera zacznie grać na miarę oczekiwań — to mamy do czynienia z gigantyczną naiwnością. Kielczanie zdominowali rywala, będąc nieporównywalnie bardziej zaangażowanym zespołem. Oczywiście, Korona miała o co grać, Kolejorz nie bardzo. Mimo wszystko gospodarze grali przed własną publicznością, mogli i powinni udowodnić kibicom (którzy ironicznie intonowali dyskotekowe hity), że mają ambicję i wolę walki. O ironio, Korona Kielce wyglądała nieporównywalnie lepiej, jednak w doliczonym czasie pierwszej połowy strata gości zakończyła się podaniem na wolne pole do Mikaela Ishaka, a Szwed wykorzystał swoją setkę.
Korona chciała walczyć, Lech miał w poważaniu ten mecz
Korona Kielce przegrywała 0:1, ale nie mogła odpuścić. W 53. minucie z boiska wyrzucony został Filip Marchwiński, co jeszcze bardziej podkręciło wiarę gości w sukces. Bohaterem meczu okazał się Yevgeni Shikavka. Białorusin w 56. oraz 65. minucie pokonał Bartosza Mrozka, ratując Scyzorykom utrzymanie.
Lech Poznań mógł postawić się rywalom, którzy przez intensywne tempo gry w końcówce mieli problemy kondycyjne. Kolejorz mógł pomóc Warcie Poznań, ale piłkarzom… Po prostu się nie chciało. Kielce świętują, w Poznaniu mogą płakać. Nie tylko ze względu na spadek Warty, ale i kolejny żenujący występ piłkarzy Lecha.