Real Madryt już tydzień temu zapewnił sobie mistrzostwo Hiszpanii i do kolejnych kolejek mógł podchodzić z ogromnym spokojem. Carlo Ancelotti mógł bez wyrzutów sumienia wystawiać do gry zawodników, którzy do tej pory otrzymywali mało szans. Za to Granada, czyli przeciwnik Królewskich, raptem kilka godzin przed startem spotkania dowiedziała się, że nie ma już matematycznych szans na utrzymanie w lidze.
Mecz o nic
Od samego początku meczu dało wyczuć się, że obie strony o nic już nie grają. Podobna atmosfera co na boisku panowała na trybunach. Co jakiś czas ze strony kibiców gospodarzy było słychać nawoływania do dymisji zarządu, ale przez większość czasu mogliśmy mówić co najwyżej o pikniku. A i to raczej mocno sennym.
Real Madryt wyszedł na mecz w rezerwowym składzie i nie specjalnie silił się na wrzucanie wyższego biegu w grze. Zawodnicy Granady pozbawieni szans na utrzymanie byli już praktycznie wcześniej, więc sama wiadomość o „przypieczętowaniu” spadku nie wiele zmieniała. Grali bez polotu, ewentualne okazje tworząc raczej z chaosu aniżeli z wypracowanych schematów. Bronili też bez większego zaangażowania, za co w końcu zapłacili traconymi bramkami. Przed przerwą oglądaliśmy dwie. Najpierw do siatki trafił Fran Garcia, a chwilę później swoje trafienie dołożył Arda Guler.
Real nie musiał robić wiele, aby zagrozić bramce Granady
Po przerwie na boisko nie wrócił Kamil Jóźwiak, który mógł odczuwać skutki starcia z Thibaut Courtois’a jeszcze z pierwszej części meczu. Nic jednak przez to nie stracił. Granada nie oferowała nic w ofensywie, bardziej pozorując grę. Podobnie było w defensywie. Obrona gospodarzy grała niemal na stojąco, przez co zawodnicy Realu Madryt mogli robić niemalże wszystko, co chcieli. Głównym beneficjentem tego został Brahim Diaz, autor dwóch goli. Królewscy jednak nie znęcali się specjalnie nad rywalem. Nadal nie wrzucali wyższego biegu, szanując swoje siły. W zasadzie z ich strony wystarczyła chwila gry kombinacyjnej, aby przedostać się w pole karne Granady.
Cały mecz rozegrał Kamil Piątkowski, lecz o jego występie, jak i całej drużyny z południa Hiszpanii, nie można powiedzieć praktycznie nic dobrego. Zdarzały mu się dobre interwencje, jak ta po powrocie za Joselu w końcówce meczu, ale też nie ustrzegł się błędów. Real Madryt spełnił swoje zadanie, a wygrana 4:0 przy takim obrazie meczu i tak wydaje się dość niskim wymiarem kary.