Po fatalnym początku sezonu Roma wróciła na dobre tory i pewnie kroczy w górę tabeli. W niedzielny wieczór jednak musiała zmierzyć się z niełatwym wyzwaniem. Na Stadio Olimpico przyjechała ekipa Vincenzo Italiano. Fiorentina to zespół, który niejednej drużynie w tym sezonie napsuł krwi i nie zamierzał również odpuszczać „Giallorossim”. Tym bardziej że zwycięzca tego spotkania awansowałby na 4. miejsce w rozgrywkach Serie A. Stawka spotkania była bardzo duża i czuć to było od pierwszego gwizdka sędziego.
Roma z olbrzymią chęcią do gry
Od samego początku ekipa Jose Mourinho była napakowana emocjami jak dziecko, które widzi masę prezentów pod choinką. „Giallorossi” wyglądali na głodnych gry. Grali tak, jakby chcieli zjeść swoich rywali, na boisku nie pozostawiając im żadnych nadziei na osiągnięcie czegokolwiek pozytywnego. Fiorentina nie istniała, a Roma z minuty na minutę coraz bardziej rosła. W 5. minucie genialną akcję gospodarzy, po znakomitym podaniu Paulo Dybali, wykończył Romelu Lukaku.
Romie było ciągle mało, co nie jest przecież takie oczywiste. Tym razem było jednak inaczej i gospodarze próbowali strzelić kolejnego gola. Najjaśniejszą postacią rzymian był Paulo Dybala. Argentyńczyk był po prostu wszędzie. Połykał przestrzenie i rozsyłał piłki do kolegów. Prawdziwy szef na placu boju. Jednak Dybala ma to do siebie, że z jego umiejętnościami idą w parze urazy. W 25. minucie opuścił z tego powodu boisko. Nie wyglądało to na nic groźnego, lecz piłkarz Romy ewidentnie wolał dmuchać na zimne.
Bez 30-latka Roma spuściła z tonu. Brakowało kreatywności, piłkarze Mou byli bardziej skupieni na obronie. Jednak – na ich szczęście – Fiorentina nie grała wybitnego spotkania. Goście wyglądali na zagubionych, nie mieli pomysłu jak przełamać obronę. Roma z kolei szczelnie broniła i kontrolowała przebieg spotkania. Piłkarze Vincenzo Italiano bili głową w mur i potrzebowali kogoś, kto wniesie ich poziom gry na wyższy poziom i sprawi, że zrobi coś nadzwyczajnego. Takiej osoby nie było, dlatego gra przyjezdnych wyglądała bardzo niemrawo.
Zmiana planu gry
To spotkanie można podzielić na dwa etapy. Pierwszy z nich to czas, gdy na boisku znajdował się Paulo Dybala. Drugi – gdy Argentyńczyk już był poza murawą. W drugiej połowie piłkarze Romy próbowali strzelić drugiego gola, który najprawdopodobniej ustaliłby wynik meczu. Jednak taki napór podopiecznych Jose Mourinho trwał pierwsze 10 minut drugiej połowy. Później już było tylko gorzej, gospodarze musieli się bronić. Fiorentina coraz bardziej nacierała, a kłopoty Romy rosły.
Viola nie odpuszczała i gol był tylko kwestią czasu. Jakby było mało, w 64. minucie drugą żółtą kartę, a w konsekwencji czerwoną obejrzał Nicola Zalewski. Polak grał bardzo dobre spotkanie. Wydawało się, że idealnie wykorzystuje dzisiejszą szansę. Tymczasem popełnił niepotrzebne przewinienie i narobił kłopotów swojemu zespołowi. Dwie minuty później Fiorentina zdołała strzelić wyrównać – dokonał tego Lucas Martinez Quarta.
W kilka minut wszystko się „Giallorossim” posypało. Z meczu, który zaczęli w sposób genialny, po kontuzję Paulo Dybali, a kończąc na czerwonej kartce Nicoli Zalewskiego. Wszystko zaczęło się układać pod zwycięstwo ekipy l Italiano. Roma tak naprawdę tylko się broniła i liczyła na cud z kontrataku.
Zwycięski remis
Po tych wszystkich wydarzeniach Roma broniła remisu jak niepodległości. Praktycznie cały zespół znajdował się w polu karnym Ruiego Patricio. Był to typowy dla Mourinho „autobus”. Fiorentina biła głową w mur. Grała wolno i przewidywalnie. Ich pomysł na przełamanie rywala polegał na grze po obwodzie pola karnego i licznych dośrodkowaniach. Dlatego wyglądało to to tak jak wyglądało. Roma tylko liczyła minuty do ostatniego gwizdka, a one nieubłaganie się dłużyły.
W 87. minucie Romelu Lukaku obejrzał czerwoną kartkę i gospodarze musieli bronić remisu bez dwóch zawodników.
Roma, remisując z Fiorentiną, zdołała awansować na 4. miejsce w ligowej tabeli. Gospodarze wymęczyli ten punkt i co by nie mówić – powinni go uszanować. Teraz ich zadaniem jest gonienie Milanu, który w ostatnim czasie nie znajduje się w najlepszej formie. Fiorentina po raz kolejny pokazała, że nie potrafi sobie poradzić z zespołem ustawionym w niskiej obronie.