W pierwszym meczu WTA Finals Idze Świątek w meksykańskim Cancun przyszło się zmierzyć z Marketą Vondrousovą. Czeszka była potencjalnie jedną z najłatwiejszych rywalek w grupie, chociażby dlatego, że Polka nigdy z nią nie przegrała. W 2021 roku swoje zmagania Iga zakończyła na fazie grupowej. Rok temu w półfinale. Była liderka światowego rankingu, w tym roku marzy o czymś znacznie więcej. Dobre wejście w turniej to podstawa.
Powolne rozkręcanie się
Widać było od samego początku, że Iga niezbyt dobrze weszła w ten mecz. Przegrała pierwsze swoje podanie. Popełniała sporo niewymuszonych błędów. Szwankował serwis oraz jedynym w miarę dobrze funkcjonującym uderzeniem był forehand. Widoczne były delikatne nerwy, lecz także jakość gry Czeszki. Marekta nie zamierzała odpuszczać i robiła wszystko, aby jak najbardziej uprzykrzyć życia Idze. Koncentrowała się na każdej piłce i pod żadnym pozorem nie zamierzała odpuszczać. Iga nie za bardzo sobie potrafiła z tym poradzić. Doszły swoje problemy. Te czynniki sprawiły, że przewaga Vondrousovej rosła coraz bardziej.
W pewnym momencie było 5:2 dla Czeszki. Iga jednak wróciła z tego stanu i wygrała cztery gemy z rzędu. Od tego krytycznego momentu, jakim była strata dwóch przełamań, Idze zaczęło coraz więcej wychodzić. Emanowała pewnością siebie, z której jest znana. Momentami wychodziło wszystko, lecz trzeba było uważać, aby przesadnie nie popadać w euforię. Wydarzenia z początku seta z pewnością uzmysłowiły Idze, że nie będzie to łatwy mecz i każdy punkt będzie bardzo kluczowy. Najważniejsze, że Polka się pozbierała i nie oddała tego seta bez walki. Problemy, które miała Iga na początku, zostały przez nią w odpowiednim momencie zażegnane.
O tym kto wygrał pierwszego seta, zadecydował tie-break. Lepsza w nim okazała się nasza tenisistka. Oddała swojej rywalce trzy punkty. Iga w odpowiednim momencie uporała się ze swoimi problemami i włączyła wyższy bieg. Jak już to zrobiła, czeska tenisistka nie była w stanie za wiele zdziałać. Od stanu 2:5 grała tylko lepiej i szła jak po swoje. Nie zamierzała odpuszczać i przypominała swoją najlepszą wersję. Musiała się „otrzaskać” Iga z tym kortem. Nie przyszło jej to szybko, lecz najważniejsze, że wygrała pierwszego seta w tym turnieju.
Jak po swoje!
Czeszka zaczęła popełniać coraz więcej błędów, czyli coś, co nie zdarzało się jej zbyt często w pierwszej partii. Tak jakby rzuciła wszystko, co ma najlepsze na pierwszego seta. Ta pogoń Igi Świątek i zarazem powrót do pierwszego seta wytrącił z niej energię do grania. Zamieniła się w rozregulowaną osobę, która nie jest w stanie podjąć walki. Iga sprawiła, że Marketa utraciła wszystkie swoje atuty i stała się bezzębna. Odcięty został w jej graniu prąd. Nie funkcjonowało nic. W przeciwieństwie do Igi Świątek.
Polce wychodziło coraz więcej. Szła Iga jak po swoje. Emanowała pewnością siebie i spokojem, który najbardziej w jej graniu my polscy kibice cenimy. Może imponować to, w jaki sposób Iga poradziła sobie ze swoimi problemami. To jak powróciła ze stanu 2:5 w pierwszym secie. To, co zrobiła, może mieć znaczenie w przełożeniu na cały turniej. Pewność siebie, jaką uzyskała Polka dzięki temu powrotowi, będzie jej towarzyszyć z pewnością do końca turnieju. Oczywiście zakładając, że dotrze Polka do finału, czego jej oczywiście życzymy.
Najważniejsze, że pierwsze przetarcie z kortami w Meksyku ma już Iga za sobą. Poradziła sobie z tym bardzo dobrze i teraz powinno być jeszcze lepiej. Mianowicie gra polskiej tenisistki będzie o wiele równiejsza przez całe spotkanie. W takim turnieju najważniejsze jest zwycięstwo i je Iga osiągnęła, co powinno tylko i wyłącznie cieszyć.