Gdyby tylko Raków nie przespał większości spotkania…

Raków Częstochowa marzył o Lidze Mistrzów i obiektywnie rzecz ujmując — był bliski awansu. Udział w fazie grupowej Ligi Europy nie był jednak traktowany jako nagroda pocieszenia, a szansa sprawdzenia się na tle może nie tak elitarnych, ale bardzo dobrych rywali. Niestety, euforia z początku sezonu szybko przeminęła, a pojawiła się przykra rzeczywistość. Taka, w której piłkarze Dawida Szwargi notują tak katastrofalne spotkania jak pojedynek ze Sturmem Graz. Dzisiejsze starcie ze Sportingiem Lizbona miało więc oczywistego faworyta, jednak mogliśmy łudzić się, że renoma przeciwnika zmotywuje Raków do odważnej gry. W końcu, mistrzowie Polski nie mieli nic do stracenia…

Mecz nie mógł rozpocząć się lepiej — przynajmniej w teorii

W 8. minucie arbiter wyrzucił bowiem z murawy Viktora Gyökeresa, który brutalnie sfaulował Zorana Arsenicia. Raków tracił kontuzjowanego zawodnika, ale przez kolejne 82 minuty miał grać w przewadze jednego gracza. Co więcej, żółtą kartkę zobaczył Sebastián Coates, co mogło być poważnym problemem dla defensywy gości. Raków dostał szansę i… kompletnie jej nie wykorzystał. Co zrobił zespół Szwargi mając taki handicap? Stracił gola po stałym fragmencie gry, a pierwszą sensowną ofensywną akcję przeprowadził w 31. minucie. Po ludzku — serce bolało na widok postawy zawodników Mistrza Polski. Grali w przewadze, na swoim terenie, mieli niekorzystny wynik. Nie ma w tym żadnej filozofii — musieli szukać odrobienia strat. Piłkarze z Częstochowy wyglądali jednak tak, jakby czekali na przerwę, nie mając nadziei, że mogą ugrać korzystny wynik. Pierwsza połowa – 3 strzały — żaden z nich nie był celny.

REKLAMA

Paradoksalnie, świadomość gry w przewadze utrudniała grę polskiej drużyny, co oczywiście jest sporym kuriozum. Co właściwie Raków miał do stracenia? Minuty mijały, a ofensywa zespołu Dawida Szwargi właściwie nic sensownego nie była w stanie zaoferować. Mnóstwo niedokładności, nieprzygotowanych uderzeń, prostych strat piłki. Jeśli napiszemy, że najciekawszym momentem pierwszej godziny gry był strzał w trybuny, po którym jeden z kibiców schował piłkę pod koszulkę — raczej nie skłamiemy. Sporting ma swoim składzie kilku bardzo dobrych zawodników, jednak Raków przegrywał tak naprawdę z samym sobą.

Raków może czuć ogromny niedosyt

Przełamanie nadeszło dopiero w 79. minucie, gdy kontrę wykończył Fabian Piasecki.

źródło: Viaplay Sport Polska w serwisie X

To był drugi celny strzał Rakowa w meczu. Strzał, który dał impuls wiary. Zespół Dawida Szwargi jak za dotknięciem magicznej różdżki, znów był sobą i zamiast męczyć bułę — co pokazywał do tej pory — po prostu ruszył po decydujące trafienie. Przypomnijmy, że podobny scenariusz z nagłym zrywem w końcówce meczu widzieliśmy w weekend podczas spotkania z Górnikiem Zabrze. Zdecydowanie szkoda straconych dwóch punktów, bowiem Sporting był dziś do ogrania — a przynajmniej należało wcześniej przycisnąć ich do ściany — a nie wyłącznie w ostatnich minutach. Optymista powie — jest progres, pierwszy strzelony gol i pierwszy punkt. Pesymista zauważy, że szanse na wyjście z grupy są coraz mniejsze. My ujmiemy to w ten sposób — ten mecz musi być cenną lekcją dla trenera Szwargi. Sporo w jego zespole nie funkcjonuje tak, jak powinno, ale przekonał się, że nawet średnio grający Raków nie powinien obawiać się takiego rywala jak Sporting Lizbona.

Raków — Sporting 1:1 (Piasecki 79′ – Coates 14′)

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,754FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ