W ostatnim niedzielnym spotkaniu 5. kolejki PKO BP Ekstraklasy Legia Warszawa zwyciężyła z Koroną Kielce 1:0. Jedyną bramkę zdobył Makana Baku, dla którego to debiutanckie trafienie w warszawskim klubie.
Odpoczynek od Kosty Runjaicia dostał wreszcie Paweł Wszołek
Prawy wahadłowy był dotychczas nie do zastąpienia i na wszystkie mecze w tym sezonie wybiegał od 1. minuty. Dzisiejszego wieczoru natomiast na jego pozycji wystąpił Makana Baku. I, z punktu widzenia szkoleniowca gospodarzy, był to strzał w dziesiątkę.
W szeregach Korony Kielce mieliśmy zaś istną wieżę Babel i jednego Polaka w wyjściowej jedenastce – Xaviera Dziekońskiego. Oprócz niego Kamil Kuzera postawił na dwóch Rumunów, dwóch Kanadyjczyków, Izraelczyka, Hiszpana, Ukraińca, Belga, Białorusina oraz Słowaka. W Złocisto-Krwistych barwach debiutował Yoav Hofmayster, 22-letni defensywny pomocnik zakontraktowany pod koniec lipca.
Legia od początku podeszła wysoko, chcąc zdominować przeciwników
Koroniarze mieli najwięcej problemów z zebraniem drugich piłek. Te bowiem w większości padały łupem stołecznych. I właśnie taką bezpańska futbolówkę w 15. minucie zgarnął Maciej Rosołek po piąstkowaniu Dziekońskiego. 21-latek bez zastanowienia huknął na bramkę, obijając poprzeczkę (Pedro Henrique pozdrawia!).
Na prawej flance szalał Makana Baku, który nie wystąpił w czwartkowym spotkaniu z Austrią Wiedeń. Jedna z jego wrzutek dotarła do Tomasa Pekharta czyhającego w polu karnym. Czech pokusił się o nonszalanckie uderzenie nożycami, ale jego próbę zatrzymał młodzieżowy bramkarz kielczan.
W 26. minucie „Scyzoryki” nie miały już tyle szczęścia. Ponownie w rolach głównych był Baku oraz… bezczynność przy drugich piłkach. Dominick Zator wybił bowiem piłkę w taki sposób, że ta spadła do Makany. Ten wygrał przebitkę z Kyryło Petrowem i mocnym uderzeniem z lewej nogi wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Dla Niemca z kongijskimi korzeniami jest to zarazem gol numer jeden w legijnych barwach.
W pierwszej odsłonie Korona zagroziła warszawiakom właściwie tylko w jeden sposób. Było to uderzenie Ronaldo Deaconu z rzutu wolnego w 38. minucie. Jego strzał pofrunął jednak nad poprzeczką i nie zmusił nawet Kacpra Tobiasza do interwencji.
Po przerwie rywalizacja za bardzo się nie zmieniła
Legia nie pozwała Koronie na zbyt wiele. Dość powiedzieć, że goście ze świętokrzyskiego dopiero w 67. minucie oddali pierwszy celny strzał. Po niezłym obrocie w polu karnym zrobił to rezerwowy Jacek Podgórski, ale jego próbę z łatwością powstrzymał Tobiasz. Kłopotem Koroniarzy był też Rafał Augustyniak. Nawet jeśli ograć dawał się Artur Jędrzejczyk czy Yuri Ribeiro, Augustyniak zawsze był na posterunku, asekurując i naprawiając błędy kolegów z defensywy.
Z kolei podopiecznym Runjaicia wyraźnie brakowało pomysłu, w jaki sposób wcisnąć drugiego gola, by na dobre zamknąć ten mecz. Brakowało też energii Makany Baku, który nieco przygasł. Legioniści mogą sobie pluć w brodę, że nie wykorzystali sprzyjających okoliczności, żeby ze spokojem dowieźć 3 punkty.
W 74. minucie bowiem drugą żółtą kartkę dostał Artur Jędrzejczyk. Trener Kuzera poczuł krew, szybko wpuszczając na murawę kolejnych rezerwowych – Miłosza Strzebońskiego i Dawida Błanika. Kolejne minuty to niemal 100% posiadanie piłki przez Koronę. Legioniści ustawili się nisko we własnej szesnastce, pozwalając na rozgrywanie przeciwnikom. Sporo szumu robił wspomniany Błanik, który operował w środku pola i odważnie wchodził w pole karne. Tak też było w w 88. minucie, ale jego strzał z główki poszybował nad poprzeczką.
Koroniarze walczyli do samego końca, ale – mimo przewagi w liczbie zawodników – nie udało im się doprowadzić do remisu. Piłkę meczową wzorowo zmarnował Adrian Dalmau, który tak długo zwlekał z uderzeniem, że Lindsay Rose spokojnie zdążył z interwencją na wagę trzech punktów.