Pojedynek o Superpuchar Europy UEFA to z zasady starcie drużyn, znajdujących się na różnym poziomie. Z jednej strony mamy zwycięzcę Ligi Mistrzów, czyli w teorii najlepszą klubową drużynę na Starym Kontynencie. Z drugiej jednak triumfatora Ligi Europy, rozgrywek zdecydowanie drugiego szeregu dla topowych ekip. Nie inaczej było i tym razem. Z jednej strony mieliśmy Manchester City, zdobywcę potrójnej korony, a z drugiej Seville, czyli 12. drużynę zeszłego sezonu LaLiga.
Mendilibar wciągnął Guardiolę w swoją grę
Obywatele byli faworytami i chcieli możliwie jak najszybciej zaznaczyć to golem. Ku zaskoczeniu chyba wszystkich to nie City, a Sevilla wyszła na prowadzenie. W 25 minucie po dośrodkowaniu Marcosa Acuñi piłkę w bramce umieścił Youssef En Nesyri. W fazie obronnej zawodnicy City zagrali tak, jakby nie odrobili pracy domowej. Już w ostatnim ligowym meczu z Valencią drużyną Mendilibara bardzo mocno polegała na dośrodkowaniach z bocznych sektorów. Nie przynosiło to efektów, kiedy to Sevilla musiała prowadzić grę, ale już w spotkaniu z City zdało egzamin. Zawodnikom Guardioli zabrakło doskoku do rywala, przez co ten mógł posłać dokładną wrzutkę. Wystarczyła jedna próba, żeby na dłuższy czas zapomnieć o ofensywie.
Sevilli taki scenariusz był na rękę. Nie chcieli konkurować z City w posiadaniu piłki, a przy korzystnym wyniku mogli w pełni skupić się na defensywie. Drużyna z Hiszpanii dobrze broniła, zamykając środek pola, przy tym pokazując tę gorszą stronę, sprawdzając na ile pozwoli im arbiter. Sporo było fauli, a nie wiele brakowało, a po jednym z nich Loïc Badé wyleciałby z boiska tak jak w piątkowym meczu z Valencią. Manchester City miał spory problem z przebiciem muru w defensywie Sevilli, a nawet jak już to się udało, to na końcu czekał jeszcze Bono. Momentami Obywatele chcieli zbyt koronkowo rozegrać akcje, koniecznie próbując stworzyć okazję do strzału już w polu karnym. Defensywa Sevilli na to nie pozwalała, a w szeregach Manchesteru momentami brakowało decyzyjności w sytuacjach na skraju szesnastki.
Walka do samego końca
Od początku drugiej połowy Sevilla delikatnie zmieniła swoje podejście. Nie pozwalała już City bezkarnie rozgrywać piłkę, samemu skupiając się na obronie blisko własnego pola karnego. Zawodnicy ustawiali się wyżej i przy błędach Manchesteru starali się wyprowadzać kontrataki. W jednym z nich zabrakło jedynie lepszego wykończenia, aby En Nesyri zdobył swoją drugą bramkę i umocnił Seville na prowadzeniu.
Manchester City długo szukał sposobu na przełamanie obrony rywali. W końcu to się udało, po… dośrodkowaniu i strzale głową. Obywatele zdecydowali się użyć broni kojarzonej raczej z Sevillą, a to się opłaciło, bo gola wyrównującego zdobył Cole Palmer. Manchester City wyczuł swój moment i zepchnął rywali do głębokiej defensywy. Z dobrej strony pokazywał się zwłaszcza zdobywca bramki. Anglik rozegrał bardzo dobre zawody, często napędzając ataki swojej drużyny. Kiedy już Sevilla znajdowała się pod polem karnym Manchesteru, tak oglądaliśmy serię dośrodkowań. Chociaż zawodnicy Guardioli próbowali do samego końca, to nie udało im się zdobyć gola dającego zwycięstwo. Ostatecznie o wyniku rozstrzygnąć musiały rzuty karne. Przez 4 serie jedenastek żaden z zawodników się nie pomylił. Dopiero w piątej serii Nemanja Gudelj trafił w poprzeczkę i to Manchester City mógł cieszyć się ze zdobycia kolejnego trofeum.