Zarówno Bayern Monachium, jak i Manchester City w ćwierćfinałowym dwumeczu Ligi Mistrzów wykreowali sobie sytuacje warte nieco ponad 3 gole oczekiwane (xG). Z przebiegu gry nie było widać wyraźnej różnicy pomiędzy jednym, a drugim zespołem na przestrzeni 180 minut. Dlaczego więc skończyło się komfortowym zwycięstwem Manchesteru City? Odpowiedź jest prosta. Zespół Guardioli miał napastnika.
Liga Mistrzów rządzi się swoimi prawami
Do zwycięstwa w Lidze Mistrzów czy w jakichkolwiek rozgrywkach pucharowych potrzeba innych atutów niż do triumfu w lidze. Niedawna historia pokazuje, że pojedyncze (dwu)mecze często decydują się w sferze mentalnej oraz w obu polach karnych. To dzięki temu drugiemu czynnikowi Manchester City wyeliminował Bayern Monachium. Dayot Upamecano w najczarniejszych snach nie rozegrałby tak słabego dwumeczu, co miało duży wpływ na tracone przez monachijczyków gole, ale kluczowa różnica odegrała się pod drugą bramką.
Erling Haaland, nawet mimo niestrzelonego karnego, zrobił swoje, natomiast zespół Thomasa Tuchela cierpiał na brak kogoś, kto mógłby sfinalizować akcje. Najlepszy przykład mieliśmy w 57. minucie wczorajszego meczu na Allianz Arena. Coman przeprowadził świetną indywidualną akcję, ale jego dogranie wzdłuż pola karnego nie zostało przez nikogo przecięte. Piłkę zebrał John Stones, wybił na Erlinga Haalanda, a kilkanaście sekund później Norweg po wymianie piłki z De Bruyne definitywnie zamknął sprawę awansu podwyższając rezultat na 4:0 w dwumeczu.
Zabrakło Lewandowskiego
Gra Bayernu we wczorajszym meczu mogła się podobać. Thomas Tuchel kolejny raz pokazał, że mało który trener potrafi przygotować tak skuteczny plan taktyczny pod konkretnego rywala jak on. Zespół Tuchela dobrze wykorzystywał szybkość swoich skrzydłowych (przede wszystkim Kingsleya Comana) szukając zagrań na wolne pole. Bawarczycy przeprowadzili wiele potencjalnie groźnych ataków, które nawet nie zakończyły się strzałem, ponieważ brakowało im kogoś takiego, jak Erling Haaland w drużynie przeciwnej. Piłkarza, którego – mówiąc kolokwialnie – piłka szuka w polu karnym. Choupo-Moting może regularnie strzelać w Bundeslidze, ale jednak pewnego poziomu nie przeskoczy. Kiedy poprzeczka poszła w górę, nie dał rady. Nic dziwnego, że Bayern jedyną bramkę strzelił po dość przypadkowo wywalczonym rzucie karnym. Można też mieć pretensje do Tuchela, że Thomas Muller, który ma instynkt snajpera dostał ledwie 31 ze 180 minut.
Minionego lata role Manchesteru City i Bayernu się odwróciły. Gdyby taki ćwierćfinał rozgrywany był rok temu to istnieje spore prawdopodobieństwo, że rozstrzygnąłby się w odwrotny sposób. Ponieważ Bayern miał Roberta Lewandowskiego, a Manchester City grał bez nominalnej „9-tki”. Brak zastąpienia polskiego snajpera odbja się Bawarczykom czkawką. Lewandowski – już abstrahując od tego w jakiej aktualnie jest formie – tęskni za serwisem, jaki dostawał od kolegów w Monachium, natomiast Bayern tęskni za Lewandowskim, który zawsze był w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie, aby sfinalizować akcje. Nagelsmannowi udawało się brak „Lewego” tuszować, ponieważ zespół trafiał do siatki z podobną regularnością, ale po jego zwolnieniu Die Roten tylko raz strzelili więcej niż jednego gola, w debiucie Tuchela w Der Klassikerze.
Bayern znowu przegrał na rynku transferowym
W poprzednim sezonie jako główną przyczynę porażki w ćwierćfinale z Villarrealem wskazywano wąską kadrę. Można powiedzieć, że ten sezon Bayern również przegrał na rynku transferowym. Nie chodzi nawet o samą sprzedaż Lewandowskiego (45 mln euro za blisko 34-letniego napastnika – można zrozumieć, całkiem niezła okazja), a brak sprowadzenia następcy. – Było widać, że nie mamy napastnika, który po prostu wcisnąłby piłkę do bramki (…). Możecie być pewni, że latem wzmocnimy zespół na tyle, by liczyć się w walce o trofea w Niemczech i w Lidze Mistrzów – powiedział po wczorajszym meczu z Manchesterem City prezes rady nadzorczej Bayernu, Herbert Hainer. Chciałoby się zapytać dlaczego nie zrobiono tego wcześniej. Pomeczowe komentarze Tuchela naładowane optymizmem (zarówno po pierwszym spotkaniu, jak i rewanżu) wielu dziwią, ale można je zrozumieć, bo jego zespół nie grał źle. Brakowało im po prostu napastnika, na co trener nie miał już wpływu.
Patrząc, jak Robert Lewandowski w ostatnich miesiącach męczy się w Barcelonie i widząc nieusilne próby wpakowania piłki do siatki przez graczy Bawarczyków w ostatnich spotkaniach werdykt może być tylko jeden – na razie na odejściu Polaka tracą obie strony. W tym momencie to raczej Bayern bardziej potrzebuje Lewandowskiego niż Lewandowski Bayernu, ale w następnym sezonie, pod warunkiem, że Bayern dobrze przepracuje letnie okienko transferowe może się to odwrócić. Tak czy inaczej – z perspektywy czasu koniec współpracy Roberta Lewandowskiego z Bayernem wygląda jak rozstanie się małżeństwa idealnego. Nie oni pierwsi i nie ostatni, którzy przekonali się, że lepsze często jest wrogiem dobrego.