Chelsea – Brighton, czyli spotkanie drużyny pogrążonej w chaosie z jednym z najlepiej zarządzanych klubów w Premier League. Chaos Chelsea związany jest dosłownie ze wszystkim. Począwszy od ciągłych zmian trenerów, po nieustanne rotacje w składzie, kończąc na błędnych decyzjach nowego zarządu. Z kolei Brighton w zeszłym tygodniu przegrało pierwsze wyjazdowe spotkanie w Premier League od października. To wiele mówi o stabilizacji i rosnącej sile tej drużyny. Nikogo nie zaskoczy fakt, że „Mewy” do tego spotkania przystępowały w roli faworyta. To wiele mówi o obecnej sytuacji w niebieskiej części Londynu. Z kolei dla Roberto De Zerbiego Chelsea to przeciwnik, który z pewnością wywołuje u włoskiego szkoleniowca masę dobrych wspomnień. To właśnie z „The Blues” wygrał swój pierwszy mecz w Premier League. Brighton pokazał się dziś po raz kolejny jako doskonale poukładana drużyna z dobrym planem na mecz.
Chelsea ratowana przez nieskuteczność „Mew”
Jeśli mówimy o nieskuteczności w tym sezonie to często w kontekście Chelsea. Jednak w pierwszej połowie role się odwróciły. Dużo szumu w barwach „The Blues” robił Mykhailo Mudryk i Conor Callagher. Ten drugi po dość przypadkowym strzale dał swojej drużynie prowadzenie w 13. minucie. Świetnie spisywał się Kepa, który w wielu sytuacjach uchronił swoją drużynę od utraty bramki. Hiszpan po raz kolejny pokazał, że zasługuje na pierwszy skład. To tyle z pozytywów jeśli chodzi o grę Chelsea w pierwszej części spotkania. Po strzelonym golu, piłkarze Franka Lamparda bardzo się cofnęli. Przegrywali walkę w środku pola, nie mogli dłużej utrzymać się przy piłce i dawali się zdominować dosłownie w każdym aspekcie. Kibice oglądając to spotkanie pewnie zastanawiali się jak długo Chelsea będzie prowadzić. I w końcu w 42. minucie Danny Welbeck wbił piłkę do siatki, wyrównując stan rywalizacji.
Goście zasłużyli na tą bramkę jak mało kto, aż żal, że tylko jedną strzelili w pierwszej połowie. Bardzo łatwo dawał się „objeżdżać” Trevoh Chalobah. Obrona bardzo często się rozjeżdżała, co łatwo wykorzystywali piłkarze formacji ofensywnej przyjezdnych. Mitoma, March czy Mac Allister robili z obroną „The Blues” co tylko chcieli, lecz brakowało skuteczności, tej kropki nad „i”. Z niesamowitą przyjemnością oglądało się Brighton. Grali bardzo żywiołowo, energicznie i z wielką radością do gry. Piłka im w jakikolwiek sposób nie przeszkadzała, chcieli ją mieć wręcz cały czas przy nodze. Nie sprawili wrażenia drużyny, która w jakikolwiek sposób przestraszyła się drużyny Franka Lamparda. „Mewy” spokojnie mogły na przerwę schodzić z co najmniej z trzybramkowym prowadzeniem, lecz zabrakło skuteczności, tej skuteczności, z którą zmaga się od kilku dobrych miesięcy zespół „The Blues”.
Wstyd to mało powiedziane
Brighton na drugą połowę wyszło jeszcze bardziej naładowane pozytywną energią niż na pierwszą. Za wszelką cenę chcieli ten mecz zamknąć, bo czuli, że po prostu w tym meczu są lepsi. Choć lepsi w tym przypadku to mało powiedziane. Nie pozwalali swoim rywalom dosłownie na nic. Znakomicie pracowali pressingiem, doskakiwali i sprawiali, że piłkarze „The Blues” wyglądali na ludzi, którzy nie wiedzą po co są na boisku. Cisnęli, atakowali, aż w końcu w 69. minucie dopięli swego. Niesamowitym strzałem z dystansu popisał się 19-letni Paragwajczyk – Julio Enciso. Bramka zdecydowanie warta obejrzenia, z pewnością kandydat do gola kolejki. Próbował Frank Lampard w 57. minucie ożywić grę swojego zespołu, wprowadzając czterech zawodników. Jednak nikogo nie zaskoczę jeśli powiem, że te zmiany nic nie dały. Dosłownie nic.
Występ Chelsea to wstyd, hańba i kompromitacja. Brakuje słów jak opisać grę „The Blues”. To nawet nie była gra. To było coś, co przypominało grę. Nie funkcjonował żaden aspekt, piłkarze Brighton wyglądali przy piłkarzach Chelsea jak mistrzowie świata. Wielkie umiejętności, wielkie serce i niesamowite serce do gry. To cechy, które w tym meczu jak i w całym sezonie pokazują piłkarze „Mew”. Tego wszystkiego brakuje w tym sezonie zawodnikom Chelsea. Gdyby ofensywni gracze Brighton dysponowali dzisiaj większą skutecznością można by mówić o prawdziwym pogromie.