Real Madryt w niedzielnym El Clasico grał o utrzymanie nadziei o odrobienie straty do Barcelony w tabeli ligowej. To się nie udało, Królewscy przegrali po bramce z doliczonego czasu gry, ale z przebiegu całego meczu i tak nie zasługiwali na zwycięstwo. Po piłkarzach w białych koszulkach nie było widać sportowej złości i dążenia do pokonania rywala. Kolejny raz można wytykać te same problemy – słabą, wąską kadrę i brak elastyczności taktycznej. Jeżeli jednak na siłę szukać pozytywów, to można je znaleźć w kontekście walki w Lidze Mistrzów. Real bowiem podobnie jak rok temu będzie mógł skupić się w końcówce sezonu na grze w Europie. Tym razem jednak w innych nastrojach.
Real jest zakładnikiem błędów z poprzednich lat
Problemy Realu sięgają głębiej, aniżeli może się wydawać. Kwestia wąskiej kadry nie jest jedynie wynikiem ostatniego letniego okna transferowego. Jest to efekt nieodpowiedzialnego działania na rynku transferowym na przestrzeni kilku lat. Wpływ na to ma także zarządzanie kadrą, co do którego od kilku sezonów można było mieć wiele uwag. Spójrzmy chociażby na sytuację na prawej obronie. Druga bramka Barcelony z niedzielnego meczu to w dużej mierze wina Daniego Carvajala. Hiszpan włączył się do ataku, wykonał fatalne podanie, po czym nie miał sił na powrót do obrony. Kolejne wydarzenia wynikały z nieodpowiedzialnego zachowania jednego zawodnika. Nie był to jednak jedyny przypadek z tego meczu, kiedy Carvajal prezentował zagrania niegodne zawodnika Realu Madryt. Dośrodkowania niezmierzające nawet w pole karne to tylko część problemu.
Carvajal nawet mimo obniżki formy utrzymuje miejsce w podstawowej jedenastce, a w kadrze jest jeszcze dwóch prawych obrońców. Lucas Vazquez jest dobrym rezerwowym, który nie ma wygórowanych wymagań co do pensji i czasu na boisku. Nie jest jednak w stanie walczyć o miejsce w wyjściowej jedenastce w dłuższej perspektywie. Jest też Alvaro Odriozola. Przychodził on do Realu z łatką dużego talentu. W pierwszym sezonie zanotował 1856 minut, ale często nie znajdował się nawet w kadrze meczowej. Następnie nikt tak naprawdę nie miał pomysłu na jego rozwój ani nie miał odwagi, aby częściej na niego stawiać.
Skończyło się na tym, że Odriozola musi być w kadrze, bo nie ma chętnych na jego transfer. W kadrze Realu jest więc trzech prawych obrońców, ale żadnego na najwyższym poziomie. Jednocześnie ich ilość uniemożliwia transfer na tę pozycję, jeżeli chce się zdrowo prowadzić klub pod kątem finansowym. Kiedy dodatkowo przypomnimy sobie, że Real tak łatwo zrezygnował z Achrafa Hakimiego, trudno jest nie zaśmiać się w duchu. W końcu to klub sam sobie stworzył problem, którego można było uniknąć.
Prawa obrona to nieodosobniony przypadek
Można zażartować, że Real Madryt jest zaskakująco powtarzalny w swoich działaniach. Nie oznacza to jednak zbyt wiele dobrego. Królewscy zwyczajnie nie potrafią przeprowadzić zmiany pokoleniowej. Podczas gdy w kadrze jest trzech prawych obrońców, tak nominalny lewy jest tylko jeden. Nikt nie widział przed sezonem problemu, aby rezerwowym lewym defensorem był nominalny podstawowy środkowy obrońca. Ferland Mendy dość często zmaga się z urazami, a w tym sezonie spotyka to też Davida Alabę. Na lewej obronie występował więc albo Camavinga, albo jak w Klasyku, Nacho. Zbyt często było jednak widać, że nie jest to jego pozycja. Proste straty, problem z graniem lewą nogą, a do tego częste wybijanie piłki na oślep do przodu. Hiszpan jest gwarantem jakości, ale akurat na lewej obronie grać nie powinien. W klubie długo trzymano się Marcelo, przez co pozbyto się między innymi Theo Hernandeza.
Podobnie prezentuje się sytuacja w pomocy i ataku. Zakup Ceballosa, którego wypożyczano, a kiedy w tym sezonie prezentował się najlepiej ze wszystkich pomocników, to i tak był przyspawany do ławki rezerwowych. Real przecież nie umiał też wprowadzić do zespołu Martina Odegaarda czy Marcosa Llorente. Toni Kroos czy Luka Modrić są fenomenalnymi piłkarzami, ale coraz częściej występują za zasługi i na wzgląd na ich dawne osiągnięcia. Trudno zrozumieć wystawianie Niemca na mecze, gdzie potrzebna jest duża intensywność. Tym bardziej że ma się na ławce zawodników, którzy mogą ją zagwarantować.
Atak to jeszcze oddzielna historia
Karim Benzema to zdobywca Złotej Piłki, za co należy mu się szacunek. W aktualnym sezonie jednak dość często zmaga się z urazami. Jego zmiennikiem jest nominalnie Mariano, którego nikt w klubie nie chce, i nikt już tego nie ukrywa. Jest to efekt podpisania zbyt długiego kontraktu z zawodnikiem po jednym dobrym sezonie. Podobnie było z Joviciem. Serb miał dobry sezon w Eintrachcie Frankfurt, przeszedł do Realu i całkowicie zniknął. Po części jest to jednak wina trenerów. Co by im bowiem zmieniło, gdyby Jović wchodził na boisko na 30 minut, a nie jak to często bywało, na raptem kilka. Nie da się zbudować pewności u żadnego zawodnika, jeżeli pokazuje się całemu światu, że nie ufa mu się w najmniejszym stopniu. Robił to Zidane, robi to też obecnie Carlo Ancelotti.
Czy Eden Hazard nie mógłby wejść na boisko na 20-30 minut przy dwubramkowym prowadzeniu w meczu ligowym? Dlaczego Alvaro Rodriguez po znakomitym wejściu do drużyny w kolejnych meczach dostaje 3 minuty z Realem Betis (gdzie nie notuje żadnego kontaktu z piłką) i 1 minutę z Espanyolem? Po czym i tak jest odsyłany z powrotem do Realu Madryt Castilla. O tym, że Real zwyczajnie nie potrafi wprowadzać swoich młodych zawodników do pierwszej drużyny, wiemy od dawna. Największym problemem jest to, że w ostatnich latach Los Blancos sprowadzali zawodników, z których aktualnie nie chcą korzystać nawet po to, aby odciążyć podstawowych zawodników. Popełniono błędy podczas transferów, w kompletowaniu kadry na kolejne sezony, a obecnie powiela się je w zarządzaniu zawodnikami.
Jedyna nadzieja zostaje w Lidze Mistrzów
W poprzednim sezonie Real Madryt miał tak dużą przewagę w lidze, że mógł pozwolić sobie na skupienie się na Lidze Mistrzów. Nawet w Derbach Madrytu wówczas szansę otrzymali piłkarze, którzy pełnili rolę rezerwowych. Obecnie sytuacja rysuje się tak, że strata Realu do Barcelony jest tak duża, że… będzie można powtórzyć końcówkę poprzedniego sezonu. Najważniejsza będzie Liga Mistrzów, a podczas spotkań ligowych kluczowi zawodnicy będą mogli odpoczywać. Zostaje jeszcze oczywiście Puchar Króla, ale po ostatnich występach Królewskich przeciwko Barcelonie, trudno jest wierzyć, że uda im się odrobić straty na Camp Nou.
W oficjalnych wypowiedziach nadal dominował będzie przekaz, że klub walczy do samego końca, ale rzeczywistość może być zupełnie inna. Następne miesiące będą kluczowe, głównie dla Carlo Ancelottiego. Jeżeli Włoch zakończy ten sezon bez trofeum, to zapłaci posadą za błędy popełnione przez zarząd na przestrzeni lat. Będzie to też powtórka z pierwszej przygoda Carletto w Madrycie, kiedy to po drugim sezonie pożegnał się z rolą trenera Los Blancos. Niestety coraz więcej wskazuje na to, że historia jednak lubi się powtarzać. Jednocześnie głupio jest wierzyć, że latem zajdą radykalne zmiany w kadrze. Real jest więźniem kontraktów podpisanych w ostatnich latach, przez co z finansowego punktu widzenia bezsensownym byłoby zatrudnianie nowych zawodników. Jakość kadry spada i niewiele w tym przypadku się zmieni.