Lech Poznań fatalnie rozpoczął sezon, a pod odstrzałem krytyki znalazł się cały klub. Od zarządu, przez dyrektora sportowego i piłkarzy po trenera. Mimo, że John van den Brom latem przejął zespół, z którego odeszło kilku ważnych zawodników i który latem nie został odpowiednio wzmocniony to opinia publiczna nie była łaskawa dla Holendra. Słaba gra, falstart w Ekstraklasie oraz ślizganie się w kolejnych rundach eliminacji do Ligi Konferencji sprawiły, że nowy szkoleniowiec Lecha Poznań znalazł się pod ostrzałem sporej krytyki. Ba, pojawiały się nawet głosy nawołujące do jego zwolnienia.
Bez okresu przygotowawczego
Dziś, z perspektywy czasu wydają się one absurdalnym nieporozumieniem. Lech Poznań zdołał wyjść na prostą i mimo napiętego terminarza i ciągłej gry co 3 dni od miesiąca notuje wyniki godne mistrza Polski. John van den Brom – jak każdy trener – potrzebował czasu, aby zespół zaczął grać tak, jak on chce. Złapał automatyzmy, wypracował pewne zachowania, aby dostrzegł coś w poszczególnych zawodnikach, czego może nie widział poprzednik i ich rozwinął. To wszystko trzeba wypracować w treningu. A John van den Brom przejmował zespół w takim momencie, że od razu mecz gonił mecz. Cały mikrocykl treningowy ustawiany jest pod spotkania, więc nie było czasu na skupienie się w pełni na treningu i dokręcenie śruby piłkarzom. Ciągle trzeba było mieć w głowie, że za kilka dni trzeba być gotowym mentalnie i fizycznie na 90 minut grania z mniej lub bardziej wymagającym rywalem.
Maciej Skorża zrezygnował z prowadzenia Lecha Poznań 5 dni przed startem przygotowań do nowego sezonu. John Van den Brom podpisał kontrakt z Kolejorzem dopiero 8 dni po starcie przygotowań. 16 dni później jego nowy zespół już przystępował do jednego z najważniejszych meczów w sezonie – 1. rundy eliminacji Ligi Mistrzów z Qarabagem. Od tego czasu Lech bez przerwy gra w trybie weekend – środek tygodnia – weekend – środek tygodnia (za wyjątkiem dwóch przełożonych meczów w Ekstraklasie). Biorąc pod uwagę podróże po całej Europie, treningi regeneracyjne i te, które stricte przygotowywały zawodników do meczu to na zwykłe trenowanie, w którym piłkarze mogliby przyswajać filozofię trenera nie w teorii, a w praktyce prawie w ogóle nie było czasu.
John van den Brom odmienił Lecha
Oczywiście, teraz kiedy Lech dźwignął się z kolan łatwo tworzy się takie wytłumaczenia. Patrząc na grę zespołu w lipcu oraz sierpniu (niecałym, bo w końcówce zaczęło już „żreć”) krytyka Van den Broma była uzasadniona, ponieważ ówczesny zespół w niczym nie przypominał mistrzowskiej ekipy Macieja Skorży. Indywidualnie wielu zawodników grało poniżej możliwości, a kolektywnie drużyna nie potrafiła przejmować kontroli nad meczem do tego stopnia, jak wcześniej. Lech często oddawał inicjatywę rywalowi i gorzej przerywał kontrataki, a w ataku grał dość prymitywną piłkę, która absolutnie nie wyglądała na coś wyćwiczonego. Krótko mówiąc – Kolejorz był zbieraniną piłkarzy, która mecze ze słabszymi rywalami potrafiła wygrać jakością indywidualną.
Kiedy Lech Poznań wywalczył sobie miejsce w fazie grupowej Ligi Konferencji trudno było oczekiwać, że nagle coś się zmieni. W końcu terminarz nadal wyglądał tak samo – 2 mecze w tygodniu aż do przerwy na mundial w Katarze. A wszyscy wiemy, jak w ostatnich latach kończyły się przypadki klubów, które musiały łączyć grę w europejskich pucharach z gruntem ligowym.
Lech się jednak pozbierał. Małymi kroczkami zmierzał w stronę drużyny grającej, jak na ligowego potentata przystało i dziś nie jest już daleko od tego celu. John van den Brom przede wszystkim poukładał defensywę. W ostatnich 7 meczach jego zespół zachował 4 czyste konta. W Ekstraklasie w 5 spotkaniach stracił tylko dwa gole. Nieprzypadkowo zbiegło się to w czasie z powrotem do zdrowia środkowych obrońców. Przywołana wyżej seria zespołu rozpoczęła się odkąd holenderski szkoleniowiec do duetu z Antonio Miliciem zaczął dobierać Lubomira Satkę lub Filipa Dagerstala. W efekcie Kolejorz ze strefy spadkowej, w której znajdował się jeszcze pod koniec sierpnia niepostrzeżenie przesunął się do górnej części tabeli mając w zasięgu jednego zaległego meczu strefę pucharową.
Kolejne kroki w przód
Lech z meczu na mecz sprawia wrażenie zespołu coraz bardziej dojrzałego i świadomego tego, co ma grać. Dobrze było to widać, choćby w spotkaniu z Wartą, gdzie zespół van den Broma nie zagrał wielkiego meczu, ale mimo to skromnie wygrał (1:0) i nawet w końcówce rywale nie wyglądali na zespół, który może doprowadzić do wyrównania. Ogromny postęp pod okiem nowego trenera w krótkim czasie zrobił Michał Skóraś, który obok Mikaela Ishaka i Joela Pereiry stał się kluczową postacią obecnego Kolejorza.
John van den Brom mądrze zarządza siłami swoich piłkarzy. W Ekstraklasie regularnie daje odpoczywać swoim kluczowym piłkarzom, a zespół na razie i tak potrafi punktować bez liderów. Lech w eliminacjach grał bardzo słabo, ale doczołgał się do fazy grupowej Ligi Konferencji. Wówczas bardziej niż euforia kibicom zarówno Lecha, jak i polskiej piłki udzielały się obawy o to, co będzie z Kolejorzem przy tak napiętym kalendarzu. Czy w Ekstraklasie nie będziemy świadkami powtórki z ubiegłej jesieni w wykonaniu Legii Warszawa. Tymczasem Lech w tym sezonie może okazać się pierwszym polskim zespołem w ostatnich 5 latach, który w miarę udanie połączy grę w europejskich pucharach z wynikami w Ekstraklasie.
W Polsce często narzekamy na brak cierpliwości działaczy, którzy zwalniają trenerów w trakcie pierwszego kryzysu. Jak pokazuje nam los szkoleniowca Lecha Poznań – wielu z nas (czy to kibiców, czy dziennikarzy) również jest w gorącej wodzie kąpana. To jeszcze nie czas, aby wychwalać Van den Broma pod niebiosa, ale przyznać, że za szybko go osądzaliśmy – już jak najbardziej.