Życie trenerów, którzy wywalczyli awans do najwyższej klasy rozgrywkowej nie jest łatwe. We wtorek działacze Podbeskidzia podziękowali za współpracę Krzysztofowi Bredemu, a wczoraj poleciała głowa Slavena Bilicia w West Bromwich Albion. Do takich zwolnień dochodzi coraz częściej. Dla pracodawcy nie liczy się sentyment i wcześniejsze dokonania. Liczy się tu i teraz. Trenerzy świętując promocję do wyższej ligi powinni mieć już w głowie: od teraz każdy mecz gram o życie.
Różnica klas
Wstępny akapit odnosi się głównie do Ekstraklasy. Dysproporcja w poziomie i jakości piłkarskiej pomiędzy 1. Ligą, a najwyższą klasą rozgrywkową w Polsce jest na tyle duża, że beniaminek wchodzący do ligi przeważnie ma problemy z dostosowaniem się do warunków Ekstraklasy. Piłkarze pytani w wywiadach o główną różnicę zazwyczaj wskazują, że tutaj nikt nie wybacza błędów. W 1. Lidze często uchodziło im to płazem, ale szczebel wyżej rywal zazwyczaj wykorzystuje szansę. Z naszej perspektywy – widzów oglądających te mecze, może brzmieć to trochę dziwnie. Przecież w Ekstraklasie roi się od kiksów, koszmarnych pudeł i fatalnych pomyłek. Jednak skoro piłkarze debiutujący na tym szczeblu rozgrywkowym, lub wracający na niego po jakimś czasie tak mówią, to zapewne trochę racji mają.
Ekstraklasowe kluby są zapewne znacznie lepiej zorganizowane i poukładane na boisku, o czym przekonało się w tym sezonie Podbeskidzie Krzysztofa Bredego. Bielszczanie mieli być beniaminkiem, który wniesie najwięcej do ligi. Mieli grać swoją piłkę: rozgrywać podaniami od bramkarza, tworzyć kombinacyjne akcje i grać z ofensywnym nastawieniem, a kibicom dawać powody do radości. Oprócz tego ostatniego, wszystkie oczekiwania – w mniejszym lub większym stopniu – spełnili. Problem, że w tym wszystkim zapomnieli o defensywie i ogólnej organizacji gry. Chcieli styl z 1. Ligi jeden do jednego przenieść na Ekstraklasę. Ale tak się zwyczajnie nie da. Bo błędy, które popełniasz rywale wykorzystują z większą częstotliwością.
Sztuka ogrywania równych
Slaven Bilic stracił posadę po remisie 1:1 z Manchesterem City. Nikt przecież nie pomyśli, że to była właśnie główna przyczyna dymisji Chorwata. Działacze mieli raczej zaplanowany ten ruch od pewnego czasu, a w mediach o zwolnieniu Bilicia dyskutowało się już od kilku tygodni. Klub podjął zapewne taką decyzję już po sobotniej porażce 1:2 z Newcastle, ale na mecz z wicemistrzem Anglii zostawił jeszcze aktualnego trenera. No ale dlaczego Bilic został zwolniony skoro potrafił wywieźć punkt z Etihad Stadium? – zapytacie.
Odpowiedź jest prosta: ponieważ nie radził sobie w meczach z bezpośrednimi rywalami do utrzymania. Imponował za to w starciach z czołówką ligi. Na stadionach Tottenhamu, Manchesteru United i Manchesteru City dał sobie wbić tylko po jednej bramce w każdym meczu zbierając pochwały za skuteczną grę w defensywie. Niestety łącznie przyniosło to tylko jeden punkcik. W klubie jednak nie łudzą się, że będą zabierać „oczka” bogatym. W klubie chcą wyrywać je biednym. Bezpośrednim rywalom w walce o utrzymanie. Bilic nie robił tego wystarczająco dobrze, więc zarząd poszukał trenera, który w tych sprawach jest specjalistą. Co więcej, West Brom pod wodzą Chorwata ogólne wrażenie robił bardzo słabe. Według zaawansowanych modeli statystycznych West Brom powinien strzelić najmniej bramek, stracić najwięcej i obecnie zajmować ostatnią pozycję w tabeli. Oczywiście, Bilic latem nie dostał odpowiednich wzmocnień i takie wyniki nie powinny nikogo dziwić. Sam awans był wynikiem ponad stan i chorwacki szkoleniowiec stał się zakładnikiem własnego sukcesu.
Trenerzy – strażacy znów w modzie
Widząc przed sobą tylko jeden cel, jakim jest utrzymanie kluby sięgają po trenerów, którzy na rywalizacji w dole tabeli zjedli zęby. Są specjalistami od wyciągania drużyn z kryzysu i motywacji zawodników. A robią to najprostszymi środkami: dyscypliną taktyczną, poprawą bronienia oraz dobrym przygotowaniem stałych fragmentów gry. W ostatnich latach tego typu trenerzy zostali nieco odstawieni na boczny tor, ale szybko wrócili na trasę. Przeglądają listę dostępnych kandydatów kluby wiedzą, że zatrudnienie takiego trenera to zwiększenia prawdopodobieństwa na pozostanie w lidze na przyszły sezon. Bo to są ludzie od zadań specjalnych. Często niedoceniani, ale to na nich patrzy się w pierwszej kolejności, kiedy zespołowi nie idzie.
Stal miała ambicje grać ładny dla oka futbol, ale kiedy zaczęło się palić szybko sięgnęła po Leszka Ojrzyńskiego i wyniki przyszły. Podbeskidzie dziś stoi przed podobnym zadaniem – musi wybrać trenera, który wyciągnie zespół z dołka, a zawodnikom zapali ogień w oczach. Drugi bohater tego tekstu, West Brom już kogoś takiego znalazł. Slavena Bilicia zastąpił Sam Allardyce. Anglik często stereotypowo oceniany jako przedstawiciel typowego brytyjskiego futbolu z poprzedniego wieku, ale w rzeczywistości to trener, który mocno wierzy liczbom i z uporem maniaka analizuje statystyki. Big Sam jest znany z tego, że z miejsca potrafi poprawić wyniki zespołów i jestem niemal pewny, że z West Bromem również to zrobi. Można być wybitnym taktykiem i przeczytać tysiąc książek, ale w podbramkowych sytuacjach zawsze najlepiej poradzi sobie trener z dużym doświadczeniem.