Szczecińska twierdza padła. Pogoń przegrywa u siebie po 168 dniach!

Pogoń Szczecin była przed startem tego sezonu typowana jako poważny kandydat do reprezentowania Polski w europejskich pucharach w przyszłym roku. Początek nowej kampanii w PKO BP Ekstraklasie jest, delikatnie mówiąc, rozczarowujący. Portowcy przywieźli z meczów wyjazdowych do Szczecina zaledwie 1 punkt, w dodatku w starciach z beniaminkami. Słaba Pogoń na wyjazdach? Żadna nowość – w poprzednim sezonie zajęłaby 12. miejsce, gdyby liczyły się tylko te mecze. Na ich szczęście grali teraz u siebie, z Górnikiem Zabrze. Zabrzanie zaczęli ten sezon nieco lepiej – 2 zwycięstwa, 2 porażki. W ostatniej kolejce Termalica ograła Trójkolorowych na ich terenie. Ekipie z Górnego Śląska miało być trudno o wywalczenie pełnej puli. Pogoń po raz ostatni przegrała przy Twardowskiego 1 marca, z Lechem Poznań.

Wielka burza, która przeszła bokiem

Początek tego spotkania nie należał do najciekawszych. Lepiej jednak zaczęli przyjezdni z Górnego Śląska. W ciągu pierwszych 10 minut zdominowali posiadanie piłki, a także oddali 2 strzały. Najpierw zablokowany został Patrik Hellebrand, a następnie Jarosław Kubicki chybił z bliska. Z czasem jednak Górnik się rozkręcał. W 12. minucie Taofeek Ismaheel zagroził bramce Pogoni, lecz Valentin Cojocaru poradził sobie z tym uderzeniem. Portowcy z kolei potrzebowali kwadransa, by oddać pierwszy strzał. Bez skutku. I choć Pogoń jest znana z ofensywnej gry, zwłaszcza przed własną publicznością, to początek miała niezwykle rozczarowujący.

REKLAMA

Górnik zdominował gospodarzy i obsypywał ich deszczem strzałów. Czy stanowiły one zagrożenie? Niekoniecznie. Przy strzale Ismaheela bramkarz Pogoni musiał się nieco natrudzić. Natomiast uderzenie Sondre Lisetha było bardziej do statystyk. Oprócz liczb i optycznej przewagi zabrzanom sprzyjało również szczęście. W 24. minucie Musa Juwara wymanewrował kilku obrońców i oddał strzał – Marcela Łubika uratował słupek, bo do piłki się nie rzucił. Kilkanaście sekund później podobna sytuacja, lecz tym razem Linus Wahlqvist obił poprzeczkę. A w 27. minucie to Górnik miał już potężnego farta, jeszcze większego niż przedtem. Marian Huja groźnie główkował, lecz obrońcy oddalili niebezpieczeństwo na samej linii bramkowej. Pogoń wreszcie się obudziła.

Po pół godziny grania role się odwróciły. Teraz to Górnik miał za zadanie przetrwać nawałnicę, jaka nadeszła pod jego pole karne. Pogoń trochę postrzelała, postraszyła, i to w zasadzie tyle. Nie zmieniła wyniku na swoją korzyść. Może i przy Twardowskiego utrzymywał się bezbramkowy remis, lecz trzeba przyznać, że był to bardzo otwarty mecz. W pierwszej połowie padło aż 20 strzałów, oba zespoły rwały się do walki. Natomiast statystyka celnych uderzeń już tak ciekawie nie wyglądała, bo do przerwy zatrzymała się na liczbie 3. Pod koniec połowy podopieczni Michala Gašparíka jeszcze nieco postrzelali, ale nic z tego nie wyszło. Taka otwarta pierwsza połowa – aż szkoda, że nic nie wpadło…

Pogoń ośmieszona. W 10 minut

Drugą połowę lepiej rozpoczęli podopieczni Roberta Kolendowicza. Kamil Grosicki sprawdził grającego pod słońce Łubika, ale dobrze ustawiony golkiper nie dał się zaskoczyć. Pogoń atakowała trochę częściej, ale Górnik także potrafił szarpnąć. Brakowało jednak zabrzanom napastnika, takiego z prawdziwego zdarzenia. I w 59. minucie Sondre Liseth wybił kibicom taką myśl z głowy. Lukas Ambros nie dał sobie odebrać piłki i idealnie w tempo podał do nadbiegającego Lisetha. Norweg zachował zimną krew – piłka przy prawej nodze, przełożenie na lewą, obrońca zmylony i mamy gola dla Górnika. Były wątpliwości co do prawidłowości gola, lecz VAR je rozwiał – nie było powodów do anulowania bramki.

Szczecin w szoku. Wprawdzie kibice Portowców zapewne pamiętają porażkę z Lechem, która była dość dotkliwa, a przepiękny cios wyprowadził im Joel Pereira. Mogli za to stracić rachubę czasu. A Górnik na jednej bramce nie miał zamiaru się zatrzymywać. W 66. minucie Erik Janza dośrodkował piłkę w pole karne. Tu ciężko wytłumaczyć, jak to się stało, że piłka ominęła dosłownie wszystkich, razem z Cojocaru. Dzięki temu książkowemu korytarzowi życia zabrzanie błyskawicznie podwoili przewagę. A 3 minuty później to było chyba już po meczu. Pogoń w banalny sposób straciła piłkę i Górnik ruszył z kontrą. Ismaheel zagrał do Ousmane Sowa, a Senegalczyk miał przed sobą jedynie bramkę. Równie dobrze mógł do niej wbiec z piłką, ale oszczędził kibicom przy Twardowskiego takiego upokorzenia. Wynik był już dla nich wystarczający.

Nie taka Pogoń u siebie straszna, jak ją malowali

Można śmiało założyć, że Robert Kolendowicz dostawał w swoim życiu lepsze prezenty z okazji np. urodzin, niż 3 bramki od Górnika w rocznicę jego trenerskiego debiutu w Pogoni. Przez długi czas Portowcy byli w grze, mogli coś tu zdziałać. Górnikowi potrzebne było 10 minut, by wybić z głowy szczecinianom myśl o choćby punkcie. Od tego momentu zabrzanie grali bardzo spokojnie. Nigdzie już im się nie spieszyło, mając wystarczająco komfortowe prowadzenie. Pogoń z kolei grała, jakby już nie miała wiary w odwrócenie losów tego spotkania. I to w sumie zrozumiałe.

Do końca spotkania już nic więcej się nie wydarzyło. Górnik dał koncert w drugiej połowie, który rozstrzygnął wynik tego spotkania. Pierwsza połowa była bardzo zacięta, obie ekipy swoje szanse miały. W drugiej, jeśli spojrzymy na liczby, było podobnie, lecz tym razem dopisała zabrzanom skuteczność. Nie tylko jednak niezłe wykończenie, ale też i sporo szczęścia, zwłaszcza przy tych 3 groźnych akcjach Pogoni z pierwszej połowy. Tym samym Pogoń pierwszy raz przegrała u siebie od niemal pół roku. Górnik natomiast awansował na 3. miejsce w tabeli Ekstraklasy.

Pogoń Szczecin – Górnik Zabrze 0:3 (Liseth 59′, Janža 66′, Sow 69′)

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    111,897FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ