Zarówno Arsenal jak i Manchester United dostały dzisiaj szansę, by zmazać złe wrażenie, jakie zostawiły na początku sezonu. Jednym i drugim punktów w tabeli nie brakuje, jednak styl podopiecznych Artety i ten Haga dotychczas przedstawiał sporo do życzenia. Zwycięstwo z renomowanym rywalem byłoby szansą, by kibice zapomnieli o gorszych występach. Zamiast tego w życie niemal weszło powiedzenie „gdzie dwóch się kłóci, tam trzeci korzysta”. Podział punktów gigantów byłby wynikiem, który z pewnością ucieszył Manchester City, Liverpool czy Tottenham. Jednak Arsenal walczący do ostatnich minut zapewnił sobie zwycięstwo!
Dużo szumu o nic?
Od pierwszego gwizdka na Emirates Stadium toczyła się zajadła walka o to, kto będzie kontrolował to spotkanie. Równocześnie żaden z rywali nie chciał się odsłonić i popełnić błędu, który mógłby zadecydować o wyniku spotkania. W efekcie na murawie działo się wiele, ale za granicą pola karnego. W pewnym momencie zaryzykować spróbował Arsenal, jednak na ich nieszczęście do okazji w polu karnym doszedł akurat Kai Havertz. Niemiec skiksował i pozbawił Kanonierów szansy na objęcie prowadzenia. Nie zniechęciło to gospodarzy, którzy dalej próbując zagrozić bramce Andre Onany nie za każdym razem wracali odpowiednio szybko do obrony. Wykorzystał to Marcus Rashford, który zwieńczył kontrę United bardzo dobrym strzałem. Jednak szczęście Czerwonych Diabłów nie trwało długo, bo już minutę później do wyrównania doprowadził Martin Odegaard. Spotkanie rozpoczęło się od nowa.
Arsenal pokazał, kto jest na dalszym etapie rozwoju
Tempo meczu znów spowolniło, gdy oba zespoły przekonały się na własnej skórze o potencjale ofensywnym rywali. Trenerzy uspokoili swoich podopiecznych w przerwie i nieco szaleństwa przyniosły dopiero zmiany. Momentami przynosiło to wymiany od jednej bramki do drugiej, z nieszablonowymi wyborami pilkarzy, którzy nieco wcześniej pojawili się na boisku. Kreowane w ten sposób okazje popsuli jednak Ci, po których spodziewalibyśmy się tego najmniej. Gdyby tylko Bukayo Saka i Rashford w polu karnym zachowali więcej zimnej krwi, w końcówce padłyby kolejne bramki. Zamiast tego hitowe starcie rozstrzygnęło się w ostatnich minutach. Bohaterem Kanonierów został nie kto inny jak Declan Rice. Anglik wszedł do drużyny Mikela Artety jak do siebie i sprawił, że na Emirates szybko zapomną o Thomasie Parteyu. Zszokowany Manchester dobił jeszcze Gabriel Jesus, który w jednej z ostatnich akcji ustalił wynik spotkania.
Mimo jednostronnego wyniku, w obu drużynach można spodziewać się tylko lepszych występów po przerwie reprezentacyjnej, zwłaszcza w ofensywie. W końcu swoje pierwsze występy w tym sezonie zaliczyli Gabriel Jesus i Rasmus Hojlund. Wejście napastników zwiększyło potencjał obu zespołów, dzięki czemu spotkanie nabrało większej temperatury. Pochwalić należy również Mikela Artetę. Zmiany Hiszpana zapewniły gospodarzom zwycięstwo z odwiecznym rywalem.