Zespół gotowy do wielkich rzeczy. Arsenal trzeba traktować poważnie w grze o mistrzostwo Anglii

Na początku ich bardzo dobrą dyspozycję można było zrzucać na karb dość łatwego terminarza. Później czekano na to, co się stanie, kiedy natłok spotkań będzie większy, a w zespole pojawią się kontuzje. Mimo lekkiej zadyszki Arsenal przetrwał jednak i tę próbę. Dziś można wróżyć, że po przerwie na mundial Kanonierzy spuszczą z tonu, ale tak naprawdę nie ma podstaw, aby tak myśleć. Drużyna, która przez ostatnie lata często była pośmiewiskiem z każdym kolejnym meczem uwiarygadnia się w oczach kibiców i jest najpoważniejszym rywalem Manchesteru City w wyścigu po mistrzostwo Anglii.

REKLAMA

Tabela nie kłamie

Choć piłkarskie powiedzenie, że „tabela nie kłamie” często nie jest prawdą to tutaj nie możemy mówić o przypadku. Jasne, można polemizować, czy z gry Kanonierzy rzeczywiście zasługują na to, aby być przed Manchesterem City (statystyka punktów oczekiwanych na portalu Understat sugeruje, że Obywatele powinni mieć o 2 „oczka” więcej), jednak clue tego tekstu się nie zmienia. Jeśli ktoś ma odebrać tytuł z rąk Pepa Guardioli to jego uczeń, Mikel Arteta. W Liverpoolu, czyli największym rywalu Man City z ostatnich lat zapowiada się sezon przejściowy. Podobnie można powiedzieć o Chelsea, gdzie Graham Potter dopiero poznaje zespół. Oba te zespoły mają większą stratę do Kanonierów, aniżeli przewagę nad ostatnim w tabeli Nottingham Forest. Manchester United pod wodzą Erika ten Haaga dopiero się buduje i dobre mecze przeplata bezbarwnymi. Tottenham natomiast przegrywa wszystko, jak leci z mocniejszymi zespołami.

Jeśli zespół z 13 meczów wygrywa 11, pokonuje Tottenham i Liverpool u siebie oraz Chelsea na Stamford Bridge i – co ważniejsze – w każdym z tych spotkań jest stroną dominującą to musi być traktowany jako kandydat do tytułu. Co najmniej równy dorobek punktowy po tylu grach w historii Premier League zdarzał się tylko 8-krotnie i tylko raz – Newcastle w sezonie 1995/96 – zespół, który tak dobrze rozpoczął sezon nie zdobył tytułu (zajęli 2. miejsce). Obecny Arsenal na tym etapie sezonu zgromadził nawet więcej punktó niż słynni The Invincibles, którzy po 13 kolejkach mieli 1 „oczko” mniej. Zaawansowany model statystyczny FiveThirtyEight nadal zdecydowanego faworyta do tytułu widzi w Manchesterze City, któremu daje 70% szans na podniesienie kolejnego trofeum za mistrzostwo Anglii. Kanonierzy według przewidywań mają 22% szans na mistrza. Żaden kolejny zespół nie przekracza już 2%. Dlatego Arsenal trzeba traktować poważnie w grze o tytuł.

Atak wygrywa mecze, obrona tytuły

Sir Alex Ferguson pewnego razu powiedział, że atak wygra ci mecze, a obrona tytuły. Abstrahując od prawdziwości tego stwierdzenia – w niedzielnym starciu z Chelsea Arsenal dał wykład z gry defensywnej. Na taki występ swojego zespołu Mikel Arteta czekał od dawna. Jego piłkarze zagrali niesamowicie intensywnie i ani na moment nie oddali inicjatywy rywalowi. Wskaźnik PPDA (passes per defensive action) określający na ile średnio podań pozwala zespół rywalowi zanim podejmie próbę odbioru wynosił 5,97 – o ponad 4 mniej niż średnia z obecnego sezonu przed tym spotkaniem (10,06). Imponująca była szczególnie reakcja po stracie piłki, kiedy to od razu zamykali rywalowi przestrzeń i odcinali linie podań. Piłkarze Arsenalu zanotowali 9 odbiorów i 6 przechwytów na połowie Chelsea.

Nie zmieniło się to nawet po zdobyciu bramki, a Kanonierzy w niektórych meczach ciągle mają nawyk tracić kontrolę po wyjściu na prowadzenie. Chelsea goniąc wynik przez pół godziny oddała zaledwie 1 strzał i to 20 minut po tym, jak musieli wyciągać piłkę z siatki. Było to zupełnie niegroźne, zablokowane uderzenie Marca Cucurelli ze skraju szesnastki. Statystyki z pełnych 90 minut wcale nie wyglądają lepiej – 5 strzałów, 1 celny i wskaźnik xG na poziomie 0,28. Chelsea nie była w stanie zagrozić Arsenalowi, a symbolem ich bezradności były dalekie podania w kierunku napastników posyłane bez żadnego pomysłu. Mający coś do udowodnienia klubowi z północnego Londynu Pierre-Emerick Aubameyang zaliczył tylko 8 kontaktów z piłką i po 64 minutach zjechał do bazy. To był perfekcyjny występ Arsenalu pod kątem defensywy. Począwszy od pressingu graczy ofensywnych, przez wygrywanie pojedynków i zbieranie drugich piłek w środku pola, kończąc na bezbłędnej grze linii defensywnej.

Arsenal z każdym kolejnym meczem przekonuje niedowiarków

Jeśli ktoś zastanawiał się jakim cudem Chelsea przystępowała do spotkania z Arsenalem z 10-punktową stratą to wczoraj dostał na to pytanie najlepszą odpowiedź. Choć wynik nie jest okazały, a gol strzelony po rzucie rożnym nie sugeruje dominacji to jednak każdy kto w niedzielne popołudnie zasiadł do spotkania na Stamford Bridge ten widział, który zespół jest lepszy. Choć to był wyjątkowo dobry występ Kanonierów (najlepszy przeciwko zespołowi z big six od bardzo dawna) – to cały sezon również ciężko pracują, aby neutralni kibice uwierzyli, że to jest już inny zespół. Że to drużyna, która zerwała z łatką nieudaczników. Że progres, który wykonała nie jest wypadkową zwyżki formy zawodników, czy innych mniej lub bardziej szczęśliwych czynników, a efektem przebudowy kadry, rozwoju zawodników i powtarzania schematów gry w treningu.

Bo oglądając Arsenal widać, że konstrukcja, którą zbudował (i ciągle buduje) Mikel Arteta nie przewróci się przy pierwszym lepszym podmuchu wiatru. Hiszpan z tym zespołem przebył niewiarygodnie długą drogę, pełną zakrętów i przeszkód, ale w końcu znaleźli się w miejscu, do którego docelowo dążyli. Arsenal jest w tym sezonie jednym z najlepszych zespołów w Europie. To drużyna gotowa do wielkich rzeczy. A faworytem do mistrzostwa Anglii nie jest tylko dlatego, ponieważ jako głównego konkurenta ma zespół, który w ostatnich pięciu latach zdobywał średnio 91,6 punktu w sezonie, a latem dołożył jeszcze napastnika, który na razie strzela gola w Premier League średnio co 54 minuty.

***

Kibiców Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskej

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,596FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ