Tottenham podtrzymuje nadzieję na TOP 4. Ważne zwycięstwo z Brighton

Dzisiejsza sobota z Premier League stoi pod znakiem wyścigu o TOP 4. Po wygranej Manchesteru United z Evertonem na inaugurację 30. kolejki szóste Brighton podejmowało piąty Tottenham, do którego przed meczem mieli 4 punkty straty, ale także dwa mecze rozegrane mniej. Dla obu zespołów było to więc spotkanie, którego nie mogli przegrać.

REKLAMA

Biorąc pod uwagę ostatnią formę, faworyta śmiało mogliśmy upatrywać w zespole Roberto De Zerbiego

Tak też mogliśmy sądzić po pierwszych minutach tego spotkania. Brighton przyjechało na Tottenham Hotspur Stadium, jak po swoje. To oni zamierzali prowadzić grę i narzucić ekipie Stelliniego swoje warunki. Miny przyjezdnych jednak szybko zbladły, kiedy gospodarzy na prowadzenie wysunął Heung-min Son. Koreańczyk popisał się fantastycznym uderzeniem po dalszym słupku zza pola karnego w stylu… Sona z poprzedniego sezonu. Mając prowadzenie Spurs wyraźnie się cofnęli. Była to rozsądna taktyka, ponieważ największym atutem Brighton jest „wciąganie” rywali na własną połowę i wychodzenie spod ich pressingu tworząc szybki atak.

Dziś musieli „pomęczyć” się w atakach pozycyjnych, aczkolwiek nie jest to dobre słowo, ponieważ wcale się nie męczyli. Teoretycznie byli w trudnej sytuacji, ponieważ grali na mocnego rywala, który dodatkowo zagęścił środek pola przechodząc ze swojego klasycznego ustawienia w defensywie 5-4-1 na 5-3-2 (Kulusevski cofał się do pomocy, a drugi skrzydłowy, Son dołączał do Kane’a do linii ataku). Mimo to Brighton potrafiło przebijać się przez zasieki Tottenhamu właśnie środkiem regularnie znajdując wolnego zawodnika między drugą linią, a defensywą gospodarzy dzięki szybkiej wymianie piłki. Okazji do wyrównania było kilka, gol Mitomy został anulowany przez VAR (który dopatrzył się przyjęcia ręką Japończyka), a wyrównanie przyszło po rzucie rożnym. Po dośrodkowaniu Marcha bramkę głową strzelił zupełnie niepilnowany Lewis Dunk.

Po wyrównaniu obraz gry się nie zmienił

Nadal Brighton znacznie częściej było w posiadaniu piłki, a Tottenham liczył na kontrataki. Jedyna zmiana nastawieniu piłkarzy Cristiana Stelliniego to częstsze zakładanie wysokiego pressingu, już przy wznawianiu gry od bramkarza przez gości. Koguty w ofensywie przez długi czas wyglądały jednak bezzębnie. Harry Kane często cofał się głęboko po piłkę i brakowało go przy finalizacji akcji. Nawet przy golu na 2:1 Anglik kończył akcję sprzed szesnastki wbiegając w drugie tempo. Po wysokim pressingu piłkę odebrał Romero i zespół Stelliniego błyskawicznie skończył atak ponownie obejmując prowadzenie. Tym razem Tottenham nie powtórzył błędu z ostatniego meczu z Evertonem i dość spokojnie dowiózł ten wynik do ostatniego gwizdka.

Brighton w drugiej połowie nie utrzymało mocy swoich ataków. Mogą trochę mówić o pechu, ponieważ VAR znów anulował im gola po zagraniu ręką, a po spotkaniu nie zabraknie kontrowersji wokół rzekomego faulu Hojbjerga na Mitomie, po którym Mewy mogły otrzymać rzut karny. W każdym razie, po przerwie nie mogli złapać na dłuższy czas swojego rytmu i wyrachowany Tottenham ich skarcił.

Tottenham 2:1 Brighton (Son, Kane – Dunk)

***

Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,624FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ