Thomas Tuchel i Bayern Monachium – współpraca, na której straciły obie strony

Najpierw Jurgen Klopp, potem Xavi, a teraz Thomas Tuchel. Wszyscy trzej niedawno ogłosili, że wraz z końcem sezonu zrezygnują z funkcji trenera. W przypadku trenera Bayernu – podobnie jak u Xaviego – jest to spowodowane niezadowoleniem kibiców i zarządu oraz napiętą atmosferą w klubie. W XXI wieku niższą średnią punktów na mecz niż Tuchel obecnie (2,02) miał tylko Jurgen Klinsmann. Choć w trwającym sezonie ligowym Bayern punktuje w lidze całkiem dobrze (2,27 pkt/mecz), o wiele lepiej niż w poprzednim (2,09 pkt/mecz), to nie ma wątpliwości, że na zatrudnieniu Tuchela straciły obie strony. I to nie tylko ze względu na wyniki.

REKLAMA

Zły czas na zmianę

Zaczynając od początku: moment zmiany trenera w Bayernie wyglądał na czystą abstrakcję. Trwała właśnie przerwa reprezentacyjna, zespół był świeżo po wyeliminowaniu w znakomitym stylu PSG w 1/8 Ligi Mistrzów, a Julian Nagelsmann postanowił wykorzystać urlop, wybierając się na narty. Gdy Fabrizio Romano podał informację o zwolnieniu trenera, wiele osób pewnie sprawdzało czy to na pewno prawdziwe konto tego dziennikarza. Sam Romano w rozmowie z Meczykami twierdził, że to największy news, jaki kiedykolwiek zdobył i sam nie mógł uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Bayern musiał bardzo mocno chcieć Thomasa Tuchela, że postanowił zatrudnić go jeszcze w trakcie sezonu, aby latem nikt inny go nie podebrał.

Zmiana trenera nie wynikała z tego, że ten obecny sobie nie radził. Bawarski klub uznał po prostu, że na rynku dostępny jest jeszcze lepszy kandydat i trzeba z tego skorzystać. Wiele źródeł donosiło także, że Nagelsmann działał wbrew woli klubu i dochodziło do spięć na linii trener-piłkarze. W każdym razie – 35-latek radził sobie na tyle dobrze, że to nie był odpowiedni moment na zmianę szkoleniowca.

Thomas Tuchel ma trudny charakter

Jesli Bayern miał problemy ze znalezieniem wspólnego języka z Julianem Nagelsmannem, to zatrudnieniem Thomasa Tuchela tylko utrudnili sobie sytuację. 50-latek z każdego miejsca pracy odchodził w atmosferze mniejszego bądź większego konfliktu. W Borussii Dortmund poróżnił się z prezesem zarządu i zarazem najważniejszą osobą w klubie – Hansem Joachimem-Watzke. W PSG popadł w konflikt z dyrektorem sportowym Leonardo. Z Chelsea z nikim nie wojował otwarcie, ale po zmianie właścicielskiej nie wypełniał oczekiwań nowych szefów w stawianiu na młodzież i rozwijaniu klubu na następne lata, ponieważ chciał wygrywać „tu i teraz”. W Bayernie co chwilę było głośno o różnych utarczkach z trenerem w roli głównej. Już pal licho dyskusje z dziennikarzami. Najbardziej niepokojące były głosy z obozu Bayernu mówiące o tym, że wielu zawodników nie chce współpracować już z Tuchelem, a on sam otwarcie krytykował piłkarzy.

Obecnie wielu ekspertów uważa, że Thomas Tuchel nie jest trenerem pasującym do największych klubów. Sprawdziłby się za to w zespołach znajdujących się półkę niżej, w których to on byłby największą gwiazdą, gdzie mógłby dyktować warunki, a presja i uwaga mediów byłaby mniejsza. Praca w takich miejscach może jednak Tuchela nie interesować. Od lat był na samym topie i prawdopodobnie nie zamierza wsiadać do windy jadącej w dół. Niemniej włodarze każdego dużego klubu przy nazwisku Niemca muszą postawić wykrzyknik przy kompetencjach miękkich oraz zarządzaniu grupą, bo to elementy, na których 50-latek wyraźnie się wykłada. Zatrudnienie Tuchela mocno zwiększa szanse na popsucie atmosfery w drużynie i kolejną zmianę szkoleniowca szybciej niż zakładano.

Trener do projektów krótkoterminowych

Thomasa Tuchela trzeba postrzegać jako trenera z krótkim terminem ważności. Choć w Mainz wytrwał aż 5 sezonów, tak w większych projektach – mimo dobrych wyników – coś kiedyś musiało się popsuć, a osoby decyzyjne w klubie wolały otworzyć okno w celu wpuszczenia świeżego powietrza. Styl pracy Tuchela również nie jest dostosowany do budowania zespołu cegła po cegle. To nie jest szkoleniowiec, który w pierwszym sezonie zrobi z zespołem dwa kroki w tył, aby potem rokrocznie dokładać jeden w przód. Woli od razu wykonać jeden krok w przód, choćby później zespół miał stać w miejscu.

Dziś wszystkie największe kluby działają w bardzo podobny sposób. Chcą mieć u siebie faceta, który będzie podążał tą samą wizją co zarząd. Zarazi grupę optymizmem, będzie rozwijał zawodników, wprowadzi młodzież i metodycznie przystosuje cały zespół do stylu gry, który będzie charakterystyczny na tle konkurencji i zgodny z klubowym DNA. W futbolu jest coraz mniej właścicieli w stylu Romana Abramowicza, którego interesowało wygrywanie na krótką metę. Tuchel jest właśnie trenerem pasującym do takiego stylu i nic dziwnego, że jak obaj panowie rozpoczęli ze sobą współpracę, to kilka miesięcy później świętowali zdobycie Ligi Mistrzów. I to mimo że w momencie zatrudnienia Tuchela Cheslea była w rozsypce.

Straty Bayernu

Bayern na decyzji o sprowadzeniu Thomasa Tuchela również straci(ł). Prawdopodobnie po raz pierwszy od jedenastu sezonów odda mistrzostwo Niemiec (choć przy tak punktującym Bayerze Leverkusen trudno byłoby je utrzymać), w pamięci zapadnie także porażka w Pucharze Niemiec z 3-ligowym Saarbrucken. To jednak nie wszystko. Problemy, z którymi zmagał się Tuchel w trakcie pracy w stolicy Bawarii, powinny być sygnałem ostrzegawczym dla potencjalnych następców, którzy będą rozważać ten kierunek. Szkoleniowcom Bayernu generalnie trudno znaleźć wspólny język z osobami postawionymi w klubowej hierarchii nad nimi. Flick ścierał się z dyrektorem sportowym Hasanem Salihamidziciem. Julian Nagelsmann – jak już pisaliśmy – nie został zwolniony za złe wyniki, a w dużej mierze za to co działo się za kulisami. Thomas Tuchel również ma trudności w okiełznaniu całej monachijskiej społeczności.

Trenerzy lubią mieć także ważny głos przy transferach. Thomas Tuchel zdiagnozował główny problem w braku typowego defensywnego pomocnika i domagał się gracza o takiej charakterystyce od początku letniego okienka transferowego. Nie doczekał się go do dziś. Pod koniec lata klub szukał jeszcze środkowego obrońcy, ale finalnie odłożył ten temat do zimy i ściągnął Erica Diera, głębokiego rezerwowego Tottenhamu. Tuchel chciał klasowego prawego obrońcę – dostał Sachę Boeya, piłkarza o dużym potencjale, ale na ten moment odbiegającego poziomem od podstawowego składu najlepszych ekip na świecie. Bayern Monachium w ostatnich latach nie potrafi sprawnie poruszać się po rynku transferowym. Przegrywa walkę o priorytetowe cele transferowe, negocjacje ciągną się tygodniami, a kadra jest poszerzana piłkarzami zbyt słabymi jak na ambicje tego klubu. Wielkość Bayernu nadal będzie przyciągać trenerów, ale ci z najwyższej półki mogą zacząć kalkulować czy nie mają więcej do stracenia niż zyskania.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,605FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ