Taki Motor nie pasuje do czołówki. A Stal nie robi show, ale korzysta

Świętująca osiemdziesiąt lat klubowej historii Stal Rzeszów nie może skupić się na spokojnym celebrowaniu okrągłej rocznicy powstania. Klub z województwa podkarpackiego jest zagrożony spadkiem z Fortuna 1 Ligi, a w rundzie wiosennej do tej pory jedynie przegrywa. Szansą na przełamanie serii 8 oficjalnych spotkań bez zwycięstwa była rywalizacja z myślącym o awansie do Ekstraklasy Motorem Lublin. Podopieczni Marka Zuba po raz kolejny nie pokazali nic specjalnego, występując bardzo przeciętnie. Mimo tego, wygrali, gdyż ich przeciwnicy zupełnie nie mieli ochoty na granie w Rzeszowie.

REKLAMA

Każdy potrzebował zwycięstwa, nikt go nie chciał

Drużyny Stali i Motoru znajdują się w tym sezonie na przeciwnych biegunach pierwszoligowej stawki. Ekipa trenera Gonçalo Feio zajmowała przed spotkaniem 5. miejsce w tabeli i chciała przynajmniej pozostać w strefie gwarantującej udział w barażach o awans do Ekstraklasy. Z kolei Duma Rzeszowa była zagrożona pożegnaniem z rozgrywkami i powrotem na trzeci poziom rozgrywkowy. Mimo różnic w ambicjach i potencjalne, do osiągnięcia celów obu drużyn najważniejsza jest regularność w zdobywaniu punktów. Warto jednak uzupełnić te słowa i dodać, że chodzi głównie o komplety punktów. A te w piłce nożnej zdobywa się wygrywając mecze. By wygrać mecz, należy zdobyć przynajmniej o jedną bramkę więcej niż rywale. Pierwszym krokiem do osiągnięcia tej przewagi jest po prostu strzelenie gola, a najlepiej goli.

Proste? Najwyraźniej nie dla Stali i Motoru, które wyszły na sobotni mecz bez ewidentnego celu swojej obecności na boisku. Część zawodników urządziła konkurs na najbardziej niecelny strzał, inni próbowali posłać jak najdalszą lagę, a pozostali bawili się w unikanie piłki. Do przerwy nie potrafili ani razu celnie uderzyć na bramkę, a największe zagrożenie sprawili, gdy nie udało im się nawet wrzucenie piłki na aferę w pole karne. Piłka zmieniła bowiem trajektorię i poleciała w kierunku bramki, a z wrzutki wyszedł umiarkowanie groźny centrostrzał. Zresztą groźny tylko dlatego, że bramkarz Motorowców – Kacper Rosa – nie potrafił złapać lecącej w jego stronę piłki.

Trenerzy nie szukali zmian

Po pierwszej połowie piłkarzem zasługującym na drobne wyróżnienie był Andreja Prokić, który był jedynym aktywniejszym członkiem ofensywy gospodarzy. Serb błyszczał w barwach Stali w poprzednich sezonach i choć w tym jest mu znacznie trudniej o liczby, nie można było mu odmówić chęci do zdobycia gola. W Motorze lekkie sygnały swojego zaangażowania dawał Filip Luberecki, ale skończyło się jedynie na kilku ciekawszych próbach w pierwszych minutach meczu.

Reszta graczy nie była nawet blisko sprostaniu pokładanym w nich oczekiwaniom. Ich pasywność nie skłoniła jednak obu trenerów do przeprowadzenia zmian personalnych w przerwie. Pierwsza roszada miała miejsce już chwilę później, ale była wymuszona problemami zdrowotnymi Pawła Stolarskiego. W jego miejsce na placu gry pojawił się Filip Wójcik. Zanim rezerwowy Motoru zdążył pokazać swoje umiejętności, Stalowcom po raz pierwszy w meczu udało się przeprowadzić udaną, składną akcję. Zakończyła się ona przytomnym podaniem do niepilnowanego Adlera, który oddał pierwszy strzał zmierzający w światło bramki. Jego uderzenie wpadło do bramki, a kibice mogli mieć nadzieję na ożywienie się marnego do tej pory widowiska.

źródło: Polsat Sport (@polsatsport) / X (twitter.com)

Zasłużyli na gola? Nie. Zdobyli gola? Tak

Motor przegrywał i nie kwapił się do odrabiania strat. Drużyna z Lublina nie potrafiła zrobić w tercji ofensywnej niczego zaskakującego dla obrońców rywali i po stracie gola wciąż męczyła się konstruując ataki. Kiedy na horyzoncie brakowało już nadziei na zdobycie gola wyrównującego, beniaminkowi 1 Ligi z pomocą przyszedł… sędzia, który odgwizdał karnego po przypadkowym zagraniu ręką. Wykorzystał go Piotr Ceglarz i znowu był remis.

Naiwność Motoru w spotkaniu z teoretycznie słabszym przeciwnikiem sprawiła, że goście po zdobyciu szczęśliwej bramki mieli zamiar z zadowoleniem poczekać do końca meczu i dopisać sobie jedno „oczko”. Stal nie miała jednak zamiaru rezygnować z wykorzystania wyjątkowej słabości przeciwników i ruszyła do ataku. Brakowało kultury gry i jakości, ale na pomoc przyszło stare, dobre rozwiązanie – wrzut z autu. Po długim locie piłki kopnął ją Łukasz Góra, a obrońcy stali i patrzyli, co się stanie. Stało się to, co najgorsze: futbolówka trafiła do Adriana Bukowskiego, a dwudziestolatek zdobył drugą bramkę dla Stali.

źródło: Polsat Sport (@polsatsport) / X (twitter.com)

Takiej piłki nie chce się oglądać

Po tragicznej pierwszej połowie można było odnieść wrażenie, że gorzej już być nie może. I faktycznie, zimny prysznic w szatni przyniósł w drugiej odsłonie spotkania odrobinę ożywienia z obu stron. Motor Lublin z większym zdecydowaniem starał się przejąć kontrolę nad przebiegiem rywalizacji. Odpowiadała na to Stal, która pozostawała uważna w obronie i dochodziła do pojedynczych szans podbramkowych. Została za to nagrodzona, odnosząc zwycięstwo potencjalnie kluczowe w kwestii utrzymania. Nie zmieni to jednak ogólnego obrazu meczu, w którym stanowczo zbyt wiele było klepania w środku, dalekiego grania czy kłócenia się trenera Feio o miejsce wykonania wrzutu z autu. Zabrakło z kolei konkretów, strzałów, emocji. Bo gdyby nie dość fortunne obroty zdarzeń losowych czy bezruch w obronie, nawet tych trzech goli w meczu by nie było.

Stal Rzeszów 2:1 Motor Lublin (Adler 51′, Adrian Bukowski 71′ – Piotr Ceglarz 66′)

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,603FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ